Lekarnofobie

Jak każdy cudzoziemiec wybieram raczej supermarkety, bo mimo że mówię po czesku nieźle, jakiś irracjonalny strach przez wyspecjalizowanymi miejscami pozostał. Na mojej liście top 10 pierwsze miejsce zajmują zdecydowanie apteki. Kilka lat temu w Ostrawie musiałam na już zakupić no-spę, jakkolwiek się tam po czesku nazywa. Zapomnijcie. Wprawdzie jest, ale tylko na receptę. Poszukiwanie jakiegoś leku na ten specyficzny ból skończyło się zakupem ibuprofenu. Niech będzie. :-)
Moja apteczka zawiera więc polską no-spę i jakiś stary listek rzeczonego ibuprofenu. Czasem to jednak nie wystarczy, zdarza się, że z nosa cieknie, gardło odmówiło współpracy i ogólnie tylko posiekać się i położyć do łóżka. W takich przypadkach polskie media znają odpowiedź: forte, maxi i wielokrotnie skumulowane dawki najlepszych połączeń na bóle stawów, mięśni, głowy, gardła, ucha, nosa i czego jeszcze mamy na wyciągnięcie ręki. W każdym supermarkecie da radę uzupełnić przy kasie apteczkę o jakieś małe opakowanie gripeksu. Gdy w podobnym celu wybrałam się przedwczoraj do Alberta, nie znalazłam ani pół pastylki do ssania. Wygląda na to, że w ogóle nie ma leków dopuszczonych do pozaaptecznego obrotu poza jakimiś dwupastylkowymi paracetamolami (do kupienia w kiosku). Więc apteka. Dukam do tej sterylnej pani: neco proti bolesti v krku. Pyta, co za ból - no kurczę, jak mam jej powiedzieć, że po prostu boli. Czy drapie, skrzeczy, boli miejscowo, migdałek, całość: tu najbardziej wychodzi niekompetencja językowa. 30 rodzajów ziołowych pastylek, a każda na inne schorzenie. Gdyby ktoś bardzo nie chciał przez to przechodzić, powiedzcie w aptece:
"Prosím Mullerovy pastilky se šalvěji a vítaminem C". Powinno wystarczyć. Na pytanie, czy mogę poprosić coś na gorączkę, przeziębienie i te wszystkie bóle mu towarzyszące, dostałam najzwyklejszy panadol.
I może to lepiej, że bez tej reklamowej ściemy. Za ten sam paracetamol w kolorowym opakowaniu zapłaciłabym w PL więcej niż 3 zł za 12 tabletek.

1 comments:

miasto-masa-maszyna said...

Z lekami to jest przede wszystkim ten problem, że mają różne nazwy handlowe. Sporo czasu mi zajęło zorientowanie się, że w Niemczech są Strepsilsy, tylko nazywają się inaczej - Dobendan (chociaż mają takie samo S w logo). "Ibupromu zatoki" tu nie ma, więc zawsze sobie przywożę z Polski. Z kolei w Polsce ACC 600 jest tylko na receptę a tu bez :-)

Post a Comment