Czeskie klimaty

Krążę wokół Czech od dłuższego czasu, pochwalę się więc nowym internetowym miejscem. :)

www.czeskieklimaty.pl   -   i profil na facebooku: https://www.facebook.com/CzeskieKlimaty

Księgarnia internetowa, cóż tu pisać, by nie popaść w banały? Chcemy, by to było podstawowe miejsce dla osób zainteresowanych Czechami. Na razie są książki, ale będzie i film, i muzyka, i gadżety. Reklamujemy się i reklamujcie nas - wybijamy się na internetową niepodległość. Zapraszam!


Różnice, różnice

Powiedziała mi to Katarzyna, sprawdziłam na sobie.

Rozmawiałam ostatnio z parą znanych mi Czechów o religiach i wegetarianizmie, czyli dwóch najbardziej zajmujących mnie tematach. Ponieważ pojawił się temat adwentystów, zaczęłam się śmiać stwierdziwszy, że ci są przynajmniej wegetarianami, dzięki czemu lubię ich trochę bardziej od reszty chrześcijańskich denominacji. Oczywiście pojawiło się pytanie, czy jestem wegetarianką, na które odpowiedziałam twierdząco, i czekałam na szereg pokpiwań połączonych z przekonaniem, że mięso ma wszystko, co potrzeba, a czego rośliny mi nie dadzą. 
Usłyszałam: "to z powodu wiary?"
Znów się roześmiałam, odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że raczej z powodu ideologii, ponieważ wierząca nie jestem. Wyjaśniłam, że przemysł mięsny mnie odrzuca i nie chcę go wspierać. I westchnęłam, że w Czechach wegetarianom i weganom jest znacznie łatwiej...
No i właściwie na tym się skończyła rozmowa. 

Dziwne uczucie - tak przyzwyczaiłam się do tej dyskredytacji, że to jej brak odczułam jako coś niezwykłego. 

Leoš aneb tvá nejvěrnější

(Leoš a já, Štramberk 2011)

Trochę ponad miesiąc po kursie wybrałam się na polecany przez moją lektorkę spektakl w teatrze Husa na Provázku o tytule jak w nazwie notki. Recenzja będzie absolutnie nieprofesjonalna. :)

Z czeskim i morawskim teatrem nie mam wiele wspólnego. Kultura teatralna w Czechach jest jednak zupełnie inna niż w Polsce - każde miasto ma jakąś scenę amatorską, półprofesjonalną czy profesjonalną. Czesi do teatru chodzą chętnie i często, bilety na Leosza trzeba było rezerwować na miesiąc przed spektaklem. Szczygieł do tego dodał, że Czesi chodzą wyłącznie na komedie, bo teatr postrzegają jak rozrywkę, ale opowieść o Janaczku bynajmniej do komedii nie należała.
Inscenizacja Milana Uhdego, wielokrotnie nagradzanego za różne spektakle, była po prostu świetna. Trzygodzinna historia przedstawiająca pełną ironii historię miłości większych i mniejszych uznanego kompozytora, wielbionego za twórczość, niekoniecznie zaś za osobowość. Widzimy życie choleryka, despoty, który na różnych etapach w rozmaity sposób próbuje zapewnić sobie szczęście osobiste. I kiedy już - na starość - wydaje mu się, że znalazł tę prawdziwą, wspaniałą miłość - zaziębia się w sztramberskim lesie i chwilę później umiera. Wydaje się, że nie miał świadomości, że jego Kamilką sterował mąż, marzący o spadku po kompozytorze. Sam maestro w każdym razie też pięknie nie postępował z poprzednimi swymi kobietami: żonę (podetkniętą mu przez kochankę - matkę tej dziewczyny) unieszczęśliwił, od nauczycielki śpiewu uciekł, międzynarodową śpiewaczkę gwałtem chciał wziąć. Sztramberski koniec spektaklu ironicznie zagrał i z moją historią, przez co myśli nasunęło mi się kilka powracających i potem kwestii oraz pytań: czy to, co światu dajemy, naprawdę nam oddaje (nie przypuszczam, że z taką tezą reżyser prowadził tę historię, ale myśl mi się nasunęła); z jakich właściwie powodów ludzie są ze sobą - z pożądania, chwilowej fascynacji, miłości? Czy idealna - ostatnia - miłość Janaczka była mniej realna przez to, że istniała wyłącznie po jego stronie? Wykreowana przez reżysera Kamila wcale umiejętnie nie grała zainteresowania. Czy prawdziwe były uczucia zdradzanej żony? Tu pojawia się jeszcze inaczej wyprofilowane pytanie: co z tytułową wiernością, która w trakcie spektaklu pojawia się kilkukrotnie? Była mu najwierniejsza Kamila, czy może niedoceniona żona, znosząca przez całe życie upokorzenie życia z despotycznym, nielubiącym jej mężem? Bardzo dobrze oddał reżyser złożoność relacji międzyludzkich, cieszę się z braku czarno-białych rozwiązań i klisz. Każdy, mam wrażenie, mógł wynieść ze spektaklu to zagadnienie, które zajmuje go najbardziej.
Dodać do tego muszę, że przestrzeń jest skonstruowana interesująco: widzowie siedzą po obu stronach sceny, która znajduje się na środku sali i jest długim stołem, przy którym zmieniają się aktorzy i sceneria. Widz zagląda do salonów kolejnych mieszkanek życia Janaczka i zostaje dopuszczony do niepięknej strony jego życia. Życie z kolei jest pokazywane jako epizody odpowiadające na kłótnie trzech "znawców" o to, jak wiele emocji zawarł Janaczek w swojej twórczości. Odpowiadające, na szczęście, niejednoznacznie.

I ostatni akcent tej recenzji: Muzyka spektaklu... Miloš Štědroň dostał za tę muzykę nagrodę Alfréda Radoka, genialna skrzypaczka Gabriela Vermelho pojawiająca się na na widowni przy każdym epizodzie -   wbija w (dość niewygodne) krzesło. Każdy detal został opracowany tak, że aktorzy zasłużenie wychodzili 4 czy 5 razy na scenę. :) 

Wracam do Brna w pierwszym możliwym terminie na Baladu pro banditu, także Uhdego. :)

Intenzivní kurz - Brno 2012

Wybrałam się na dwutygodniowy kurs języka czeskiego w Brnie. Wielokrotnie zachęcano mnie do nauki w tym mieście, ponieważ istniejąca tam bohemistyka dla cudzoziemców przewyższa (zdaniem znawców) tę praską i pozwala naprawdę pomóc swojej czeszczyźnie. Kurs zimowy, który odbywa się zawsze na przełomie stycznia i lutego, kosztuje dużo mniej niż miesięczna Letnia szkoła studiów słowiańskich (w tym roku 5100 koron bez noclegu vs 1300 euro z noclegiem). Nie kalkulowałam długo, możliwość spędzenia sesji egzaminacyjnej (w tym roku był to jednocześnie czas przerwy semestralnej) na terenie Moraw była niesamowitym wabikiem.
Po teście wstępnym trafiłam do małej grupy o największym stopniu zaawansowania. Gdyby to była Letnia szkoła, byłabym w grupie wyżej, mając niecałe 30 błędów na owym teście w porównaniu do średnio 65-70 pozostałych. Mimo to zajęcia były bardzo interesujące, wypisałam sobie z kursu kilkaset nowych słów, przede wszystkim ćwiczyliśmy słowotwórstwo, aspekt czasownika i różnice w zakresach semantycznych synonimów. Nie wszystkie teksty opracowałam do dziś, a to już prawie dwa miesiące... (wstyd). Materiału ogrom. Codziennie 5h zajęć, w ciągu 10 dni musieliśmy oddać 5 esejów na zadane tematy, do tego powtórki i nowe zagadnienia. Powtórek, jak na moje tempo, może nawet zbyt dużo, jednak innym były potrzebne. Pod względem merytorycznym czuję się absolutnie zaspokojona i sposób, w jaki zajęcia prowadziła polecana mi lektorka - Lea - bardzo mi odpowiadał. 
Kurs przekonał mnie, że warto spróbować jeszcze raz dostać stypendium tejże bohemistyki, motywacja do zdobycia go wzrosła kilkukrotnie. To, jak szybko można się przestawić na myślenie w obcym języku, gdy się jest poddawanym stałym bodźcom w tym zakresie, jest dla mnie niesamowite i budujące. Moja pewność siebie jako początkującej tłumaczki wzrastała właściwie każdego dnia. :) 

Jeśli chodzi o zysk z kursu, nie tylko mój czeski został dopieszczony. Po raz pierwszy dowiedziałam się czegoś o krajach byłej Jugosławii, języku serbskim i tamtejszej kulturze. Czytam teraz Most na Drinie Iva Andricia i zachwycam się Bałkanami. Ale na trzecie studia już nie pójdę. 
Poznałam również przesympatyczną Koreankę, która kocha Polskę bardziej niż jakikolwiek znany mi Polak. Jej podejście do naszej historii i ujęcie kontrastywne z Koreą warte są osobnej notki, która niedługo powstanie. 

Podsumowując kwestię kursu: jeśli ktoś się zastanawia - warto. Na rozgadanie się, zautomatyzowanie reakcji, rozruszanie słownictwa. Nie polecam osobom, które już czują się na poziomie zaawansowanym. Mogą nie trafić do grupy na swoim poziomie i zbyt się nudzić. Wydaje mi się, że za rok zimowy kurs nie będzie miał już dobrej oferty dla mnie, a - co mnie zachwyca i zaskakuje - czeskiego uczę się (bądź co bądź na tyle intensywnie, na ile mam czas) niecałe 3 lata.