Michałowi

"Na wolności nie pojmowałem tego więziennego kultu herbaty, tutaj szybko go zrozumiałem i sam mu uległem (...) - ściślej mówiąc włączyłem herbatę do programu "autopielęgnacji" jako jego nieodłączny element. Spróbuję przynajmniej w skrócie wymienić niektóre funkcje spełniane przez herbatę tutaj, w naszych warunkach: 1. Przede wszystkim - herbata leczy (...), 2. Rozgrzewa (...), 3. Pobudza (...), 4. Niepoślednią - a może tak naprawdę główną - rolę odgrywa pewna szczególnie podniosła funkcja herbaty. Wydaje mi się bowiem, że herbata staje się tutaj jakimś materialnym symbolem wolności: a) W zasadzie jest to jedyny posiłek, który człowiek przygotowuje sobie sam, odzyskując tym samym trochę wolności: tylko ode mnie zależy, czy zrobię ją sobie czy nie, kiedy ją zrobię i jaką. Poprzez jej przygotowanie człowiek jak gdyby samorealizuje się tutaj jako istota wolna, zdolna samodzielnie zatroszczyć się o siebie. b) Herbata jako symbol prywatności odpoczynku, zatrzymania się na chwilę pośród zgiełku, możliwości skupienia, kontemplacji funkcjonuje jako zewnętrzny materialny atrybut swoistego wyzwolenia ducha, a zatem jako przewodnik w chwili jakiejś stężonej dawki wolności wewnętrznej. c) Świat wolności jako świat wolnego czasu herbata zastępuje także i w odwrotnym - ekstrawertywnym, a więc socjalnym - znaczeniu: siedzenie przy herbacie zastępuje tu bowiem świat piwiarni, winiarni, prywatek, pohulanek, imprez towarzyskich, a więc znów jest to coś, co człowiek sam sobie wybiera i przez co jego wolność realizuje się w wymiarze społecznym. Mówiąc krótko i węzłowato: herbata spełnia tutaj wiele rozmaitych funkcji, przyzwyczaiłem się do niej, piję ją co dzień, jej przygotowanie jest dla mnie jednym z codziennych małych rytuałów (...)"

Treść spomiędzy nawiasów do odzyskania w: V. Havel, Listy do Olgi, Warszawa 1993, s.26

Na wschód? Na wschód!

Dzięki odwiedzinom Mateusza zajrzałam na blog http://www.nawschod.eu/
Jeszcze zanim zaczęłam go czytać, przyszła mi na myśl kwestia nazwy naszej części Europy. W pierwszej chwili, zupełnie podświadomie zdziwiłam się, że blog o wschodniej Europie miałby się zajmować Czechami. W drugiej znalazłam coś głębszego w naszym myśleniu i wartościowaniu stron świata.

Czymże jest Europa Środkowa? Przywykliśmy w Polsce umieszczać się dokładnie na środku kontynentu i tworzyć pas przejściowy między Wschodem a Zachodem (nie jestem jednak pewna czy Bałkany w tym rozumieniu należą do Europy Środkowej, czy stanowią osobną wyspę). Czesi na UK mogą studiować środkowoeuropejskie stosunki międzynarodowe. Dla przeciętnego Polaka Wschód zaczyna się za naszą wschodnią granicą.

Gdy pojechałam na kurs językowy do Krnova, od Niemców co i rusz słyszałam na temat Polski np.: "I don't like boys from Eastern Europe", "you in Eastern Europe" itd. Nie mieli żadnej wątpliwości co do tego, że niemiecko-polska granica jest jednocześnie granicą między Zachodem i Wschodem (NRD łaskawie włączyli już do Zachodu). Wszystkie kraje dawnego bloku sowieckiego w oczach "prawdziwej" zachodniej części starego kontynentu należą do części wschodniej i z pewną rezerwą podchodzą do podkreślanej przez nas "środkowości".

Być może politycznie ten podział ma sens: mamy tu kraje postkomunistyczne, które z większym lub mniejszym powodzeniem przechodzą reformy, ale pozostają realnie odseparowane od bezpośrednich wpływów Rosji, oraz kraje postkomunistyczne, których zależność od Wielkiego Brata jest widoczna.
Mnie jednak ciekawi to, co się kryje za językową warstwą nazewnictwa. Odwołuję się w tym momencie wyłącznie do własnych odczuć, do tego, co narosło za rzeczywistością językową, czyli przekazami TV i wiadomościami czytanymi w prasie i internecie.
Nie odkryję pewnie Ameryki stwierdzając, że w Polsce oś wartościowania przebiega właśnie geograficznie: Zachód jest dobry (i taka jest leksyka wokół niego, tu dążymy, tu spoglądamy), Wschód zły (i tu niedźwiedzie, futra i mafia). Rekonstruując ten typ myślenia (które gdzieś kiedyś stało się moim udziałem): Nie chcemy sobie pozwolić na bycie częścią nieokiełznanej dzikości, nieprzewidywalności i utożsamiania z Rosją, więc wartościując Wschód negatywnie, jako coś, co by nas poniżyło (najwyraźniej wyłącznie w tutejszych oczach, bo Zachód z nami "wschodniego" problemu nie ma), znaleźliśmy sobie Środkową niszę. Podkreślamy Środkowość, bo to nas przybliża do tego, co oceniamy wyżej niż nasze własne położenie. 

A to wszystko w słowach, bo w samej wschodniości czy zachodniości jeszcze nic nie ma. Jeszcze w dawnych wiekach inni patrzyli z zazdrością na egzotyczny ubiór polskiego szlachcica - egzotyczny, bo wschodni. Ciekawy, interesujący, inny. Czemu więc uciekać? 
Rzeczywistość językową zmieniają ludzie, stwierdzam więc, że z premedytacją przejmę zachodni sposób myślenia o położeniu Polski, odczaruję - przynajmniej w swojej głowie - pejoratywny wydźwięk wspomnianej łatki i z dumą ogłoszę światu, żem z Europy Wschodniej.


Podróże

Podróż zaczyna się od entuzjazmu. Zaczyna się w momencie, który nie ma jeszcze nic wspólnego z wyruszaniem.
Najpierw jest pomysł. Pomysł kiełkuje, okazuje się na pewnym etapie genialny i wart realizacji. Podsycam go potem mapami, historycznymi wzmiankami, ogromnymi planami aktywności.
Potem dojrzewa i wtedy przyzwyczajam się do niego, wiem, że go z uśmiechem na ustach zrealizuję. Opowiadam o nim znajomym.
Aż przychodzi czas realizacji, tracę wtedy humor. Trzy listy - zakupów, pakowania, dojazdów. Pranie, załatwianie. Zaczyna kiełkować myśl inna.
W przeddzień wyjazdu jestem zdecydowana nie jechać. Po co komplikować sobie życie? Po co znów wstawać o 3/4/5 rano i na wpół śpiąco zmierzać na dworzec? Po co tachać ten wielki plecak, w który znów nie zmieściłam wszystkiego, co potrzebne?
W dniu wyjazdu minę mam kwaśną, ale działam zadaniowo. Dopinam plecak, łykam herbatę (dziś nawet rosół wegetariański zdążyłam wszamać), sprawdzam dokumenty i wychodzę. W pociągu nadal wymyślam sobie od wariatów, zastanawiam się, co mnie tak pchało do wyjazdu, a teraz zupełnie mnie opuściło. Tworzę plany awaryjne. Gdzieś w połowie podróży nadchodzi uspokojenie, odprężenie i świadomość celu. Radość na ten cel. Wysiadam na docelowej szczęśliwa, że znów jestem w podróży.

Dziś dodatkowo roję sobie, że mogłabym tu zamieszkać.
A powyższe publikuję głównie dla siebie, gdy będą mnie nachodzić zwątpienia kolejnego, nieuniknionego wyjazdu.
Brno nocą jest piękne.

Měsíc autorského čtení

Gratka dla miłośników i niemiłośników - dla wszystkich, którzy chcą się spotkać z literaturą i jej twórcami, już od poniedziałku we Wrocławiu rozpocznie się miesiąc spotkań autorskich.
Na fali czeskiego boomu w polskiej kulturze (doskonały boom, uważam) pojawia się szansa, by spotkać najpoczytniejszych, nawet jeśli ich nazwiska wiele dziś jeszcze przeciętnemu Kowalskiemu nie mówią (ani mnie).
Już się cieszę i zakreślam. :)

http://www.spotkaniapisarzy.pl/

Uwagi po zachodzie słońca

Nie jest tajemnicą, że nie przejawiam szczególnie patriotycznego stosunku do własnego kraju. Pojęcia typu naród czy ojczyzna stanowią dla mnie neutralne jednostki językowe, służące do opisu pewnych zjawisk społecznych i politycznych. Mam jednocześnie stały kontakt z przedstawicielami grupy, która o Narodzie pisze zawsze dużą literą, a tożsamość Polaka uważa za istotniejszą od europejskiej czy światowej. Mniejsza o moją ocenę zjawiska, o szczegółach można poczytać u połowy publicystów polskich.
Gdy czytałam ostatnio tekst, w którym autor miał za złe młodzieży, że nie identyfikuje się z tradycją i tym, co uważa za podstawę do istnienia suwerennej Polski, coś mi zaczęło nie pasować z innej niż zwykle strony.

I gdy ugryźć tę inną stronę, okazują się ciekawe rzeczy. Postaram się sformułować to zjawisko dość jasno. Dzięki wyjazdom na stypendia poznałam w Ostrawie trochę osób, z którymi utrzymuję regularny kontakt via Facebook. Z nimi, filologami zainteresowanymi Polską, dzielę dość duży obszar jako filolożka zainteresowana Czechami, choć paradoksalnie to brzmi. Nigdy nie odczuwałam obcości tych osób, nie definiowałam ich przez ich czeskość, ani siebie w kontakcie przez polskość. Występowanie w roli eksperta w danej dziedzinie nie wiąże się u mnie z określeniem tożsamości przez kraj, w którym się urodziliśmy, i język, którym mówimy.
Różni nas doświadczenie, ale doskonale się rozumiemy, są dla mnie "swoi".

Publicyści prawicowi z jednej strony mnie Narodem, z drugiej z przedstawicielami tegoż nierzadko odczuwam mniejszą wspólnotę niż opartą na zainteresowaniach i światopoglądzie z Czechami. Przestaję momentami zauważać, że używają innego języka - żeby było śmieszniej.
Kiedyś buntowałam się przeciw opcji Narodowej, ale to było przeczucie buntu, to było tupnięcie: "ale czemu Polka, co to za konstrukt - ten naród?", dziś rzeczywiście (chciałam napisać: skutecznie) znajduję się w miejscu chcianym wówczas. Ludzi lubię, ludzi nie lubię, obywateli świata, z którymi łączą mnie bajki oglądane w dzieciństwie i słuchana dziś muzyka, z którymi polecamy sobie filmy i wymieniamy się uwagami o książkach. A czy się urodzili za Odrą, przed Odrą, pod Odrą, jest kwestią przypadku. I to jest jedna z najlepszych stron globalizacji i możliwości, jakie w ostatnich latach dała mi UE. Tym razem euforyczne zakończenie.

o słowotwórstwie

Uczenie się języka czeskiego gdy jest się użytkownikiem języka słowiańskiego, rodzi dziwne - inne problemy niż uczenie się na przykład angielskiego czy niemieckiego.
Dość wcześnie zaczyna się etap komunikatywności. Po poznaniu podstaw gramatycznych i paru słówek poradzimy sobie w większości codziennych sytuacji (może pod warunkiem, że zakupy będziemy robić w sklepach samoobsługowych). Rozmowy w środkach komunikacji masowej brzmią znajomo, a tytuły w gazetach nie są chińskimi znaczkami, niosą treść. Pamiętam, że w trzecim tygodniu pierwszego kursu czeskiego, na jakim byłam, czytywałam namiętnie Reflex, odpowiednik Przekroju - oczywiście z pominięciem artykułów gospodarczych i politycznych, to do dziś po części jest mój zbiór pusty. W każdym razie nawet fakt, że ok. 20% słów z zakresu kultury było mi kompletnie niezrozumiałych, nie przeszkadzał w chwytaniu sensu tekstu. Dla mnie - Polki - miesiąc intensywnej nauki na terenie Czech był przełomowy.
Potem z radością obserwujemy, że żadna codzienna sytuacja nie stanowi dla nas problemu, wyjaśnimy obcemu człowiekowi trasę na dworzec, a w dodatku w klubie dopiero po trzecim zdaniu rozmówca się orientuje, że rozmawia z cudzoziemcem/-ką. Lektura portali internetowych przy kawie - żaden problem. Podręcznik do historii Czech czytamy ze sporym samozaparciem, ale w oryginale. Podręczniki do gramatyki i językoznawstwa są bułką z masłem. W tym momencie interferencja zbiera swoje pierwsze żniwo.
Słowa, podobne słowa wchodzące w miejsce polskich. Składnia czeskiego zdania, zmiana rekcji czasownika. Duży kontakt z jednym językiem wpływa negatywnie na pierwszy. Mówi się śmieszną hybrydą, co momentami bywa i irytujące. (Dobrze, że się mówi z bohemistami, oni przynajmniej czują, co poeta miał na myśli).
Kolejny kontakt z czeskim w Czechach pomógł mi się wydobyć z etapu wspomnianej interferencji - zaczęła się bardziej perfidna, w której upatruję największy międzyjęzykowy problem. W obu językach tworzy się różne części mowy za pomocą tych samych bądź podobnych sufiksów. Problemem jest to, że nie zawsze sobie odpowiadają, prostej reguły nie ma, a wyjątków jest dużo. Kiedy czytam po czesku, rozumiem, ale nie umiem podać poprawnego odpowiednika po polsku i odwrotnie.

Prosty przykład:
-ický zwykle w polskim jest zastępowany przez -yczny
estetický
historický

Ale nie zawsze:
rasistický - tu polskie -owski

marxistický - tu - bez słownika - odpowiednika nie podam, tak zmyliła mnie ta forma.

Stwarza to jeszcze śmieszniejszą sytuację, w której pewnie rozpoczynam wypowiadać słowo, ale przy końcu rdzenia zatrzymuję się i szukam tego sufiksu, który pasuje. Wyczucie na razie mi usiadło, wróci po zakończeniu tego etapu, wysługuję się innymi ludźmi do podpowiadania, co jest po polsku, a co brzmi obco. Czuję się z tym dość dysfunkcyjnie. ;)

Cukrowniczo

Informacje o cenach cukru w Polsce mnie zdumiewają.
Przed chwilą w Pennym widziałam kilogram za 17 kč czyli równowartość 2,5 zł. I tak nie kupuję, więc różnica dla mnie żadna. :)
Oto, co robi spekulacja i oto, jak działa granica państwa.

A tak się czuję

gdy opowiadam o swoich doświadczeniach:

Ostravo Ostravo
město mezi městy
hořké moje štěstí
Ostravo Ostravo
černá hvězdo nad hlavou
 (Nohavica)

Czasem nie jest

Dziś czuję się jak ofiara.
W trakcie krótkiej, 15-minutowej drogi na uczelnię, zostałam czterokrotnie zaczepiona o pieniądze, raz skończyło się wiązanką przekleństw za mną. Człowiek wychodzący z trolejbusu próbował podejść moją torebkę, która nie ma całościowego zamka, a tylko zaczep (więc zawsze mocno trzymam ją przy sobie), przeszedłszy bardzo blisko mnie chuchnął porządnie mi w nos. Całkiem z premedytacją. Cholera wie, czy chodziło o przestraszenie, o machnięcie ręką i puszczenie torebki czy przekazanie świńskiej grypy. W każdym razie sama nie oddycham nosem przez grypę, więc z poczuciem bycia ofiarą dojechałam do siebie.
Gdy czuję się jak ofiara, wszyscy czują mój strach, nie mam wątpliwości. Wyglądam jak łatwy cel, w dodatku zwykle uśmiechnięty - więc mogą mieć nadzieję na skłonienie mnie do podzielenia się pieniędzmi. Mnie wszystkie osoby podchodzące od razu stresują. Gdy jestem zaskoczona, gorzej rozumiem, co się do mnie mówi, muszę się zatrzymać, poprosić o powtórzenie. Innymi słowy - wpisuję się w ramy łatwej zdobyczy.

Gdy się nie bałam, nikt mnie nie zaczepiał. Przez lata samotnego chodzenia nocą po miastach nie próbowano się do mnie dostawiać w tak nachalny i nieprzyjemny sposób jak tu. I boję się, że będzie podobnie, skoro ten strach już się pojawił, skoro sama czuję się niepewnie.

Może poszukam jakichś zajęć z samoobrony na poprawienie pewności siebie. Widząc, ile w południe kręci się w centrum ludzi, z którymi nie mam ochoty się nigdy spotykać, od razu włączam ramę zagrożenia. Pod tym względem nie jest tu dobrze.

Przez granicę

Skuteczny przejazd przez granicę to nie lada sztuka. Przygraniczne miejscowości, oddzielone często kilkoma kilometrami, nie mają żadnego transportu łączącego dwa kraje. Bezpośredni przejazd, o ile nie jedziemy do Pardubic wrocławskim TLK, to najczęściej EuroCity, czyli nic na kieszeń studenta, a i przeciętnego zjadacza chleba. Istnieje, co ciekawe, kilka zaskakujących opcji przedostawania się tam i z powrotem, a wymienię je na przykładzie trójkąta, po którym najczęściej się poruszam: Ostrava - Wrocław - Katowice.

1. Dawno temu wspomniany czeski pociąg w Głuchołazach. Miejscowości, do której dojazd też nie zachwyca, ale przesiadka z Wrocławia w najlepszym wypadku jest jedna - w Nysie. Wsiadamy i w zależności od kierunku dojedziemy albo do Jesenika, albo do Ostrawy. Voila.

2. Osobowe relacje Bohumin-Wrocław, Bohumin-Kraków. Czemu Bohumin a nie Ostrava - nie wiem. 8 km różnicy robi różnicę, dodatkowa przesiadka na trasie. Wady - jadą raz dziennie o dziwnych godzinach. No dobrze, do Wrocławia o 8.40 nie jest tak źle.

Teraz hardkor:
3. Pociąg do Czeskiego Cieszyna, z polskiego bus do Katowic. Pozornie tylko brzmi akceptowalnie - minimum półgodzinny marsz między miastami, choć na szczęście po terenie zabudowanym. Czas podróży: 40 min + 30 min + 2h

4. Jeszcze ciekawsza opcja, jej sprawdzenie przede mną - autobus do tzw. Starego Bohumina, stacja końcowa przy moście granicznym, stamtąd kilometr na stację w Chałupkach i można jechać do dowolnego śląskiego miasta. Wady - podróż z Ostravy do Bohumina autobusem to 40 minut zamiast pociągowych 10. Podróż pociągiem zaś kończy się w centrum miasta, z którego do Chałupek jeszcze 5 km. Czas całej podróży rośnie i rośnie - do odległych o 90 km Katowic dojeżdża się w, bagatela, 3 godziny + przejście pomiędzy miejscowościami.

Przesiadki czyhają na podróżnego, z bagażem jest naprawdę wesoło. Pociągi uciekają, spóźniają się, psują, nie grzeją. Planowanie przypomina grę strategiczną: czy jechać tą opcją, która daje 5 minut na przesiadkę (a potem pociąg za 6 godzin), czy lepiej tą inną - a trasy się rozmijają, więc decyzja raz podjęta jest nieodwracalna.
Dziś okazało się, że czyha na podróżnego też internetowy rozkład jazdy - tam gdzie czeski widzi czas na przesiadkę, polski mówi, że od trzech minut pociąg, do którego powinnam się przesiąść, jedzie.
Bez 20-minutowego zapasu czasowego nigdzie się nie ruszam.

Jana Krejcarová

Do řitě dneska ne
bolí mne to

A pak chtěla bych si s tebou napřed povídat
protože si vážím tvého intelektu

Lze o něm předpokádat
že je dostačující
k mrdání směrem do stratosféry

21. 12. 1948


(publikuję tylko dlatego, że w języku obcym, inaczej czułabym się zbyt zażenowana. co mnie tu szokuje - przede wszystkim rok napisania)

Tydzień w

Drodzy wrocławianie, Ostrawa też nie jest doskonała. na przykład dziś trolejbus spóźnił się całe 3 minuty, wywołując tym oburzenie pasażerów stojących na przystanku!

---


Pytanie tygodnia (i są na to świadkowie!) brzmi: Jste Slovenka? Szybko się okazało, że Słowacy, w przeciwieństwie do Polaków, mówią po czesku (bądź starają się - mają w końcu kontakt z tym językiem od dziecka), czasem jednak w ich mowie pobrzękuje obca intonacja. A że Polacy, przyjeżdżający tu na erasmusa, nie uważają za stosowne się kilku słów nauczyć, wychodząc z założenia, że w Ostrawie każdy ich zrozumie, obce pobrzęki w mojej wymowie brano za słowackie. :) W każdym razie portierów w akademiku mam obłaskawionych od wejścia, co jest wyczynem niezłej rangi.

---

Uczę i jestem uczona, do tego drugiego jestem przygotowana lepiej, ale odczuwam sporą radość ze swoich zajęć, wyzwanie. Jeszcze żeby się ładna pogoda zrobiła, ach!