To neřeš!

W rozmowie z Kingą zdefiniowałyśmy środek czeskości.
No, może na wyrost, ale udało się nam dojść do porozumienia, co jest tą cechą, która sprawia, że Polacy na początku Czechy kochają miłością gorliwą, a po przeprowadzce do swojego raju czasem nie umieją się w nim odnaleźć.

Analizujemy. Jesteśmy ekspertami we wszystkim. Wszystko nas porusza. Znamy się na polityce, prawie, globalnej ekonomii, globalnym ociepleniu i niuansach powstania ISIS. Doskonale wiemy, nie ma co być skromnym, jak działa cały świat - rozpracowaliśmy go wieki temu i teraz genetycznie przekazujemy tę wiedzę kolejnym pokoleniom. Siadamy do wódki i za chwilę nie ma końca dyskusjom. Robię to tu w Brnie z Polakami, z Rosjanami, z Ukraińcami - ba, nawet z Hiszpanem.

A z Czechami nie. Czech idzie do hospody po swoją dawkę ukojenia, jak twierdzą dziennikarze wyspecjalizowani w obserwowaniu sąsiada. Jeśli się analizuje politykę, to po to, by powiedzieć, że Zeman znów przekroczył jakąś granicę (ostatnio - śmierć wegetarianom i abstynentom). Wszyscy kradną, ludzie to świnie, o czym tu debatować. Może o hokeju? Zbytnia skłonność do analizowania nie bywa zbyt mile widziana, a jej kwintesencją jest owo "to neřeš". Neřešit, czyli  nie rozwiązywać, nie analizować, nie grzebać się i nie memłać w jakichś meandrach problemu. Diagnozy znamy, wypijmy kielona, żeby piwo lepiej siadło, i do domu.

Słodko? Słodko. Wreszcie koniec wszechwiedzących wujków Zdzichów i poglądów, od których uszy zawiązują się na pętelkę. Pogadajmy o sporcie, o cyckach tej baby, co przeszła chodnikiem albo o tym, co mi wyrosło na ogródku ostatnio. Wreszcie nie masz wrażenia, że niesiesz cały świat na barkach, że narzekanie i krytykanctwo rozpuści cię w morzu piwa.

Gorzko? Gorzko. Mam ogólnie wrażenie, że relacje między ludźmi tu nawiązać trudniej. Obcym się człowiek nie zwierza, nie podejmie próby umówienia się na kawę z samej chęci poznania się bliżej. O problemach jednostek właściwie nie wiesz, jeśli nie wpuszczą cię bardziej do swojego kręgu. A to wpuszczenie odbywa się zauważalnie później niż w Polsce.

Dużo rzeczy odbywa się milcząco, pewne społeczne konwencje po prostu działają i nie poddaje się ich analizie. Mój były, przypadkiem Czech, uważał mnie za buntowniczkę, choć już jakiś czas nie jestem ostentacyjna w swoich miniprotestach. Często nawet nie wiedziałam, które z moich zachowań zasłużyły sobie na łatkę rebelii. Niechęć do analizowania stała się częściowo przyczyną rozpadu relacji, bo trudno grać według reguł częściowo nieznanych (i nieintuicyjnych), a częściowo odrzucanych.
Gdybym się na to poskarżyła współlokatorkom, powiedziałyby: To neřeš, dej si víno.

0 comments:

Post a Comment