no title

Skończyłam wreszcie z tym długachnym wypadem do Polski - tydzień cały mi to zajęło, a i tak obarczyłam Bucza (Buczu! W tym miejscu o Tobie wspominam!) i moją siostrę papierkami do załatwienia. Grunt to owocna wizyta u promotora, obiecujący kierunek pracy wieńczącej studia i zadzierzgnięte znajomości na wrocławskiej bohemistyce.
Z wojakiem Szwejkiem przejechałam dziś przez granicę (konduktorka kazała mi zapłacić za bilet o wiele więcej niż ostatnio - muszę się jeszcze podszkolić w czeskim, zamiast 18 kC z Bohumina do Ostravy zapłaciłam 48.)
Znów mam etap przeszkadzających sobie języków - zmieszane produkują kwiatki jak ostatnio w Żabce pod blokiem, gdy zamyślona podeszłam do kasjera mówiąc: "dobry dzień". Dziś z kolei pewna byłam, że dziewczyny stojące niedaleko mnie na ostravskim przystanku mówią po polsku - tak brzmiała melodia języka, akcentowanie. Tymczasem słownictwo, gdy podeszłam bliżej, okazało się czeskie. Czy to moja "głuchota glottodydaktyczna" (istnieje taki termin!), czy one wychowały się na terenie sprzyjającym interferencji językowej?

0 comments:

Post a Comment