Różnice, różnice
Powiedziała mi to Katarzyna, sprawdziłam na sobie.
Rozmawiałam ostatnio z parą znanych mi Czechów o religiach i wegetarianizmie, czyli dwóch najbardziej zajmujących mnie tematach. Ponieważ pojawił się temat adwentystów, zaczęłam się śmiać stwierdziwszy, że ci są przynajmniej wegetarianami, dzięki czemu lubię ich trochę bardziej od reszty chrześcijańskich denominacji. Oczywiście pojawiło się pytanie, czy jestem wegetarianką, na które odpowiedziałam twierdząco, i czekałam na szereg pokpiwań połączonych z przekonaniem, że mięso ma wszystko, co potrzeba, a czego rośliny mi nie dadzą.
Usłyszałam: "to z powodu wiary?"
Znów się roześmiałam, odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że raczej z powodu ideologii, ponieważ wierząca nie jestem. Wyjaśniłam, że przemysł mięsny mnie odrzuca i nie chcę go wspierać. I westchnęłam, że w Czechach wegetarianom i weganom jest znacznie łatwiej...
No i właściwie na tym się skończyła rozmowa.
Dziwne uczucie - tak przyzwyczaiłam się do tej dyskredytacji, że to jej brak odczułam jako coś niezwykłego.
Saturday, April 07, 2012 | Labels: stąd | 0 Comments
Leoš aneb tvá nejvěrnější
Trochę ponad miesiąc po kursie wybrałam się na polecany przez moją lektorkę spektakl w teatrze Husa na Provázku o tytule jak w nazwie notki. Recenzja będzie absolutnie nieprofesjonalna. :)
Z czeskim i morawskim teatrem nie mam wiele wspólnego. Kultura teatralna w Czechach jest jednak zupełnie inna niż w Polsce - każde miasto ma jakąś scenę amatorską, półprofesjonalną czy profesjonalną. Czesi do teatru chodzą chętnie i często, bilety na Leosza trzeba było rezerwować na miesiąc przed spektaklem. Szczygieł do tego dodał, że Czesi chodzą wyłącznie na komedie, bo teatr postrzegają jak rozrywkę, ale opowieść o Janaczku bynajmniej do komedii nie należała.
Inscenizacja Milana Uhdego, wielokrotnie nagradzanego za różne spektakle, była po prostu świetna. Trzygodzinna historia przedstawiająca pełną ironii historię miłości większych i mniejszych uznanego kompozytora, wielbionego za twórczość, niekoniecznie zaś za osobowość. Widzimy życie choleryka, despoty, który na różnych etapach w rozmaity sposób próbuje zapewnić sobie szczęście osobiste. I kiedy już - na starość - wydaje mu się, że znalazł tę prawdziwą, wspaniałą miłość - zaziębia się w sztramberskim lesie i chwilę później umiera. Wydaje się, że nie miał świadomości, że jego Kamilką sterował mąż, marzący o spadku po kompozytorze. Sam maestro w każdym razie też pięknie nie postępował z poprzednimi swymi kobietami: żonę (podetkniętą mu przez kochankę - matkę tej dziewczyny) unieszczęśliwił, od nauczycielki śpiewu uciekł, międzynarodową śpiewaczkę gwałtem chciał wziąć. Sztramberski koniec spektaklu ironicznie zagrał i z moją historią, przez co myśli nasunęło mi się kilka powracających i potem kwestii oraz pytań: czy to, co światu dajemy, naprawdę nam oddaje (nie przypuszczam, że z taką tezą reżyser prowadził tę historię, ale myśl mi się nasunęła); z jakich właściwie powodów ludzie są ze sobą - z pożądania, chwilowej fascynacji, miłości? Czy idealna - ostatnia - miłość Janaczka była mniej realna przez to, że istniała wyłącznie po jego stronie? Wykreowana przez reżysera Kamila wcale umiejętnie nie grała zainteresowania. Czy prawdziwe były uczucia zdradzanej żony? Tu pojawia się jeszcze inaczej wyprofilowane pytanie: co z tytułową wiernością, która w trakcie spektaklu pojawia się kilkukrotnie? Była mu najwierniejsza Kamila, czy może niedoceniona żona, znosząca przez całe życie upokorzenie życia z despotycznym, nielubiącym jej mężem? Bardzo dobrze oddał reżyser złożoność relacji międzyludzkich, cieszę się z braku czarno-białych rozwiązań i klisz. Każdy, mam wrażenie, mógł wynieść ze spektaklu to zagadnienie, które zajmuje go najbardziej.
Dodać do tego muszę, że przestrzeń jest skonstruowana interesująco: widzowie siedzą po obu stronach sceny, która znajduje się na środku sali i jest długim stołem, przy którym zmieniają się aktorzy i sceneria. Widz zagląda do salonów kolejnych mieszkanek życia Janaczka i zostaje dopuszczony do niepięknej strony jego życia. Życie z kolei jest pokazywane jako epizody odpowiadające na kłótnie trzech "znawców" o to, jak wiele emocji zawarł Janaczek w swojej twórczości. Odpowiadające, na szczęście, niejednoznacznie.
I ostatni akcent tej recenzji: Muzyka spektaklu... Miloš Štědroň dostał za tę muzykę nagrodę Alfréda Radoka, genialna skrzypaczka Gabriela Vermelho pojawiająca się na na widowni przy każdym epizodzie - wbija w (dość niewygodne) krzesło. Każdy detal został opracowany tak, że aktorzy zasłużenie wychodzili 4 czy 5 razy na scenę. :)
Wracam do Brna w pierwszym możliwym terminie na Baladu pro banditu, także Uhdego. :)
Sunday, April 01, 2012 | Labels: kultura, my u nich, podróże | 0 Comments
Subscribe to:
Posts (Atom)
Archiwum
-
►
2018
(3)
- ► October 2018 (3)
-
►
2016
(6)
- ► April 2016 (3)
- ► March 2016 (3)
-
►
2015
(8)
- ► April 2015 (1)
- ► March 2015 (2)
- ► January 2015 (5)
-
►
2014
(4)
- ► December 2014 (4)
-
►
2013
(12)
- ► December 2013 (1)
- ► November 2013 (1)
- ► October 2013 (9)
-
▼
2012
(4)
- ► March 2012 (1)
-
►
2011
(12)
- ► November 2011 (1)
- ► October 2011 (1)
- ► August 2011 (1)
- ► March 2011 (4)
- ► February 2011 (2)
-
►
2010
(18)
- ► October 2010 (3)
- ► August 2010 (2)
- ► April 2010 (3)
- ► March 2010 (1)
- ► January 2010 (1)
-
►
2009
(49)
- ► December 2009 (5)
- ► November 2009 (2)
- ► October 2009 (6)
- ► September 2009 (4)
- ► August 2009 (23)