Wegetarianin w Czechach

Każdemu wegowi Czechy kojarzą się z rajem. Skąd, jak nie stąd, pochodzi najlepsze na świecie tofu? Najtańszy wędzony tempeh? Pasty i pasztety, które obok mięsa nawet - na szczęście - nie leżały?
Większość sklepów ze zdrową żywnością w Polsce sprowadza towar właśnie zza południowej granicy. Jedyny problem u nas stanowią koszta przewozu doliczone do cen produktów, co sprawia, że w porównaniu z typowym twarożkiem czy serkiem kupowanie tych specjałów się zwyczajnie nie opłaca. Inaczej w Czechach - koszt zakupów w zdravé vyživě nie odbiega od kosztów typowego mięsożercy w markecie.

Tofu pożyczone od sklepwegetarianski.pl (mam nadzieję, że się nie obrażą).



Te czeskie zdrowe żywności można napotkać i w małych miejscowościach, więc w odróżnieniu od Polski nie ma problemów ze znalezieniem i zakupem ulubionych smakołyków.

Trochę inaczej sprawa wygląda, gdy wegetarianin chce zjeść coś gotowego na mieście. O ile nie trafi na restaurację wegetariańską (jak mi wiadomo, w Ostravie są przynajmniej trzy takie), może próbować startować do typowych czeskich restauracji. A wtedy zaczyna się kombinowanie z menu, gdyż Czesi uwielbiają wieprzowinę, wołowinę, nawet dziczyznę, ale warzyw specjalnie chętnie nie jedzą. Standardem (na szczęście!) jest smažený sýr, czyli smażony ser, czasem hermelin, czyli niespotykany u nas rodzaj marynowanego sera pleśniowego. Trzeba jedynie uważać na wypełnienie - często nadziewa się go np. szynką. Do często spotykanych należą też bramboráky, czyli placki (zdarza się i jeden) ziemniaczane. Od naszych (albo przynajmniej znanych mi) odróżnia je wielkość i dodatek czosnku.
Mniej więcej w tym miejscu kończy się wybór dań na ciepło. Jeśli mamy sporo szczęścia, uda się skombinować z přiloh (dodatków) np. grilované šampiony (pieczarki z grilla), grilovanou zeleninu (warzywa) i ryż lub frytki.
Dobrym wyjściem na upalne dni albo gdy się po prostu nie czuje wielkiego głodu, są sałatki. Dwie standardowe to šopský salát i řecký salát. Ten pierwszy trochę przypomina sałatkę grecką, zawiera jednak paprykę zamiast oliwek i okraszony jest ostrym serem bałkańskim typu feta (który z dostępną u nas w sklepach fetą nie ma wiele wspólnego).

A k tomu - oczywiście - pivo.

Czy Czesi lubią naszą literaturę?

Artykuł dosłownie sprzed chwili. Krótka recenzja tegorocznego Světu knihy w Wyborczej.

- Można by wyróżnić kilka kategorii polskich pisarzy w Czechach, ale Wisława Szymborska jest poza wszystkimi - twierdzi Maciej Ruczaj z Polskiego Instytutu w Pradze. - W jej przypadku działa oczywiście magia literackiej nagrody Nobla. Po raz pierwszy zresztą laureat tego wyróżnienia był obecny na targach, a to już 16. edycja. Jest też jednak kategoria polskich autorów szalenie w Czechach popularnych, na spotkanie z którymi zawsze przyjdą tłumy - niezależnie od tego, czy wydali ostatnio książkę, czy nie. Mógłbym właściwie powiedzieć jedno nazwisko: Andrzej Sapkowski.

źródło

A2

Tytuł jest nazwą kulturalnego dwutygodnika, którego redakcja mieści się przy Americke 2 w Pradze. Gdy ostatnio próbowałam kupić go w Czeskim Cieszynie, żadna z dwóch pań kioskarek nie wiedziała nawet o jego istnieniu. Zaskoczona, postanowiłam kupić elektroniczną prenumeratę i nie być zależną od kiosków z rzadka gdzieś za granicą odwiedzanych. O ile udało mi się znaleźć informacje o prenumeracie i złożyć zamówienie, o tyle jego realizacja jeszcze mnie przerasta: dotąd nie zapłaciłam należnej kwoty, gdyż materia przelewów międzynarodowych jest mi zupełnie obca. Co najdziwniejsze, papierowy egzemplarz znalazłam na biurku u rodziców, gdy pojechałam do nich na weekend.

A2 to czasopismo, którego odpowiednika w Polsce trudno by szukać. Format typowej gazety, jak RP czy Wyborcza, skąpe ilustracje, a w środku felietony, wywiady, recenzje książek, filmów, festiwali. Przedruki prac plastycznych i wierszy. Każdym numerem rządzi jakiś temat - i tak w ostatnio otrzymanym dowiadujemy się, że "Polsko žije", mogąc poczytać o odkrywaniu Gombrowicza, o najnowszej polskiej prozie i targach książki, na których nasz kraj zajmuje w tym roku honorowe miejsce. Co dwa tygodnie czytelnik trzyma w rękach 40 wielkoformatowych stron. Uczta językowa, uczta kulturalna. Chętnie widziałabym coś takiego na rodzimym rynku.

Kino na granicy

Z zaskoczeniem dowiedziałam się o cyklicznym cieszyńskim festiwalu - Kino na granicy. Zaskoczenie miało dodatkowe dno, mianowicie mentalne zespojenie Cieszyna z początkami Nowych Horyzontów, które niełatwo dało się przekonać do zmiany - skąd powstała we mnie myśl, że nic pustki po ENH nie zapełnia, nie wiem. W każdym razie już nie światowe, a środkowoeuropejskie kino zostaje prezentowane szerokiej publiczności w przygranicznym miasteczku.
Jak słyszałam, ewenementem na skalę europejską jest projekcja przez Olzę (widzowie siadają na ławeczkach w Czechach, ekran natomiast znajduje się w Polsce). Szerokość rzeki nie przeszkadza w odczytaniu napisów, o ile ma się dobre okulary bądź, co rzadsze, zdrowe oczy. Ja w każdym razie mogłam poćwiczyć rozumienie ze słuchu.
Złośliwie musiałam też stwierdzić, że w niespełna 40-tysięcznym Cieszynie majowy weekend ma w sobie więcej życia niż w ponad pięciokrotnie większym Toruniu.

Wśród uczestników dominują młodzi ludzie (nawet bardzo, podpowiada wewnętrzna stara jędza), których jednakże łatwiej było spotkać na rynku w środku nocy niż na pierwszych porannych seansach.


Projekcja przez Olzę - tak to wyglądało (materiały z oficjalnej strony festiwalu)



Plakat festiwalu. Wciąż się zastanawiam, co to takiego: