Tożsamość imigranta

Stało się tak, że wybrałam jako cel emigracji kraj niezbyt bogaty, niezbyt atrakcyjny, niezbyt dynamiczny. Może wewnętrzny sabotaż, może głębsza refleksja.
Moja tożsamość jest w związku z tym także imigrancka. Myślę po czesku, żyję po czesku, stresuje mnie czeska polityka i całkiem smakuje piwo. Jest właściwie tylko jeden argument za tym, że w Czechach jest jakoś wyraźnie fajniej niż na przykład w Londynie - to artykuły (bo brak mi osobistego doświadczenia) o tym, że Polacy na emigracji utrzymują swoje zamknięte na doświadczenia kulturowe getto i są sporymi rasistami. Niekonsekwencji logicznej nie zauważają, ale to cecha wspólna ludzkości, więc nie ma co im tego wytykać. Cieszę się za to, że nie żyję w getcie i że tutejsza grupa cudzoziemców stapia się w multikulti środowisko. Jest to też obawa, którą nabyłam po dwóch holenderskich wizytach, że mieszkanie w kraju, którego języka nie rozumiesz, wyłącza cię z życia zewnętrznego. Nie uczestniczysz w kulturze, pozostajesz sam sobie właśnie w zgettoizowanych środowiskach, gdzie inni imigranci z językiem angielskim nie marzą o tym, by z tobą rozmawiać. I tak tworzą się te polskie grupy, polskie domy, polskie fabryki czy inne miejsca pracy, zabierają imigranci Polskę ze sobą w kieszeniach i z nią potem wracają na urlopy i inne święta. Czuję ogromny opór przed takim życiem. Z tego i innych kilku powodów, gdy mi zaproponowano wewnętrzny projekt w pracy, zdecydowałam się dać Czechom kredyt zaufania i zostać, tym razem na trochę innych warunkach, kolejne miesiące.

0 comments:

Post a Comment