Weg w Brnie

Na pierwszy ogień Kupe. Restauracja specjalizująca się w kuchni arabskiej, stąd obecność falafli, pieczonych bakłażanów, czosnku, oliwy i mnóstwa mieszanek węglowodanowych. Z przypraw obowiązkowa kolendra.

Dla fanów tradycyjnego jedzenia: Vegalite. Kotlet (bezmięsny), ziemniaki/ frytki/ ryż/ sałatka ziemniaczana i coś zielonego. Do tego obowiązkowa zupa i woda w nieograniczonej ilości.
Ciekawą propozycją jest niedawno otwarte Junk Food Cafe - specjalizujące się w burgerach i pizzach miejsce, w którym można się też napić piwa.

Fani kuchni indyjskiej z zacięciem na wschodnią duchowość na pewno docenią Avatar i Haribol. Porządnie doprawione jedzenie (czasem aż za bardzo), porcje typowo czeskie - bez szans na dokończenie talerza, o ile ktoś naprawdę nie jest głodny. Haribol lubię bardziej, bo z wegańskich opcji zawsze wychodzi pełen zestaw (zupa, drugie, surówka, pieczywo i deser). W Avatarze deseru nigdy nie dostanę, zupy w ogóle nie mają, więc zostaję najczęściej przy węglowodanach i sosie/ kotlecie do nich + surówce w nieograniczonej ilości.

Trzymasz się za portfel jak autorka tego wpisu? Stołówkowa jakość i ceny, ale 100 % roślinnie - zupa za 2 złote i drugie danie za 4-5 tylko w Oazie. Zaletą jedzenia stamtąd jest to, że jest ciepłe. Wadą ilość półproduktów sojowych używanych w kuchni i brak świeżych warzyw. Je się na stojąco.

Brno ma też restaurację raw food - Kiwi oraz kilka kawiarni z wegańskimi ciastkami i mlekiem roślinnym do kawy, moją ulubioną jest Tukaloka.

Problemem w Brnie jest niedziela. W ciągu tygodnia wszystkie wyżej wymienione opcje są dostępne w dobrych godzinach. W sobotę bywa gorzej, ale da się znaleźć otwarte miejsce. W niedzielę zostaje tylko najdroższe miejsce ze źle oznaczonymi daniami (trzeba mocno główkować, by znaleźć opcję wegańską, 85 % to dania wegetariańskie), bistro Rebio, w którym płaci się za wagę jedzenia. Typowa porcja, mniejsza niż w wyżej wymienionych miejscach, jest wyraźnie droższa - 120-140 koron za niepełny talerz to dla mnie za dużo.

Podsumowując, oferta jest szersza niż we Wrocławiu. Podoba mi się, że w Brnie można wybierać między różnymi smakami kuchni. Nie podoba mi się nieobecność surówek, jest to po prostu element nieznany w czeskiej kuchni. Problem niedzieli rozwiązuje częściowo jedyna pizzeria dowożąca wegańską pizzę do domu. Pewnym problemem jest to, że wszystkie te miejsca, choć blisko centrum, nie znajdują się jednak w obrębie samego starego miasta (poza drogim Rebio), zatem jeśli się blisko nich nie mieszka lub pracuje, dostęp jest utrudniony. Żadna z tych restauracji nie dowozi jedzenia do miejsca, w którym pracuję.

Láďa Hruška

Dokonania tego pana były mi znane jedynie jako urban legend (brak dostępu do TV czasem jest problemem). Im dłużej mieszkam w Czechach, tym więcej uwagi poświęcam tutejszemu jedzeniu. Nie chodzi tylko o moją dietę - zorientowałam się, że jeśli chcę zaprowadzić tradycyjnych znajomych do miejsca, gdzie dobrze się gotuje, nie mam ich dokąd zabrać. Padniecie, jak zobaczycie, jak wygląda menu w stołówce pracowniczej wielkiej firmy AD 2014 (już niedługo).

W ostatnich latach TV zainwestowała w produkcje kulinarne. Ludzie chcieli oglądać kucharzy, podpatrywać triki i rozglądać się pani Wachowicz po kuchni. Czeska Nova nie pozostaje w tyle - zatrudniła kontrowersyjnego p. Hruškę na etacie kucharza. W tym roku wydał książkę kucharską (wyszła jakoś przed świętami), która utrwaliła podział na fanów i wrogów wyczynów kulinarnych owego jegomościa.

W czym rzecz?

Hruška gotuje tanio i ze składników dostępnych w każdym typowym czeskim domu. Czesi nie lubią mody w kuchni, co widać w restauracjach - jeśli wierzyć znajomym Słowakom - zupełnie innych niż u ich wschodnich sąsiadów z podobną kuchnią narodową. Co więcej, chęć oszczędzenia paru koron sprawia, że klienci często rezygnują z jakości - podobnie zresztą jak przedstawiciele innych postkomunistycznych krajów.
Zalecenia organizacji zdrowotnych nie znajdują większego oddźwięku w kuchni Ládi, który wesoło proponuje dzieciom słodycze z dwóch szklanek cukru i kostki masła. Jego przepisy to trochę jak Ćwierczakiewiczowa XXI wieku.
Láďa Hruška jest z pewnością oszczędny. Wykorzystuje, co tylko się da. Głównie mąkę, olej, mleko, cukier. Praktycznie nie proponuje warzyw. Ale jego przepisy to coś więcej... Przykłady? Proszę bardzo.
1. Zupa rzeźnicka zrobiona z jednej kaszanki, cebuli i dwóch ząbków czosnku. Tak. To już koniec :-)
2. Pizza ze spaghetti - makaron wymieszany z jajkami, zasypany słoniną i serem, zapieczony na patelni pod folią aluminiową.
3. Chipsy ze skórek z kurczaka (popieprzyć, upiec, posypać serem, poczęstować gości)
4. Oraz mój osobisty hit: nadziewane skóry z kurczaka, w środku chleb, jajko i parę przypraw.

Czy ludzie naprawdę gotują tak jak on? Częściowo tak, przysyłają do programu własne pomysły na dania i zdjęcia członków rodziny zajadających się tą wykwintną kuchnią. Pochlebne głosy na jego profilu na FB brzmią czasem aż nazbyt pochlebnie... Może z przewrażliwienia szukam już prowokacji wszędzie w internecie. Czy ludzie są tak biedni, że muszą uciekać się do przepisów za 5 zł, niezależnie od tego, z czego gotują? Nie sądzę, dużą rolę na pewno odgrywa jeszcze często postkomunistyczna mentalność. Wydaje mi się jednak, że w Polsce podstawą "biednego" jedzenia są warzywa, tu za to produkty uboczne przemysłu mięsnego i mąka. 
Antyfanów Láďa ma z pewnością wielu, są też w internecie głośniejsi. Ukuto już termin, którym podsumowuje się wyczyny kulinarne złej jakości, potencjalnie zresztą szkodzące zdrowiu (ser smażony z mikrofali jest wg lekarzy zlepkiem substancji rakotwórczych) - mawia się o typowych "hruškovinach".
Ja wiem, jak wygląda studenckie menu. Pastisz w wykonaniu Make Life Harder pokazywał wykwintność i pomysłowość polskich studentów. Kto nigdy nie zrobił sosu z serka topionego czy nudli z zupki chińskiej zalanych keczupem, niech pierwszy rzuci zgniłym jajem. Mnie szokuje, że przeniesiono to do telewizji, gdzie zarabia się na tym pieniądze i "edukuje" społeczeństwo. I mniejsza z tym, że telewizja Nova jest komercyjna.

Jego książka kucharska sprzedała się w 300 000 egzemplarzy.

Uprchlíci

Uprchlík to uchodźca.

Unia Europejska nie radzi sobie z problemem uchodźców, w glównym nurcie pojawiają się dwa tematy. Jeden, już tradycyjny, to uciekinierzy z Afryki korzystający z Morza Śródziemnego jako kanału ucieczki. Napięcia związane z nimi nie dotykają Czech, bo mimo apeli Włochów, Greków i Hiszpanów wygodne miejsce pośrodku Europy pozwala tutejszemu rządowi problem ignorować na równi z rządami większymi.

Drugi temat dotyka Czechów bardziej, bo Syryjczycy masowo uciekają ze swojego kraju, gdzie wojna, Państwo Islamskie i sami wiecie, Mordor. Nie jestem z pewnością obiektywna, osobiście znam aż jednego Syryjczyka, który choć muzułmanin, to Kurd i wiele w życiu z powodu swojego kurdyjskiego imienia przeszedł.
Na szczeblach władzy rozważano przyjęcie kilkudziesięciu syryjskich rodzin i udzielenie im azylu. Mówiono o referendum, o daniu szansy, by naród wyraził swoją opinię. Referendum nie będzie, premier Sobotka powiedział, że azylu nikomu nie udzieli, temat przy aplauzie internetowych komentatorów został zamknięty.

Nie jestem obiektywna i nie podoba mi się takie zamknięcie sprawy.
Rodziny z dziećmi, które są pod wieloma kątami prześwietlane przez władze różnych państw nie stanowią zagrożenia terrorystycznego, umówmy się.
Straumatyzowane dzieciaki dostałyby szansę wylizania ran w środowisku możne nie nazbyt przyjaznym, ale jednak pozwalającym na prowadzenie stabilnego życia.
Te same dzieciaki wiedzące o tym, że rząd jakiegoś kraiku w Europie uznał je i ich rodziny za element potencjalnie niebezpieczny, mogą w sobie wypielęgnować dopiero piękny bukiet ciepłych emocji na przyszłość i w tym upatrywałabym większe zagrożenie niż w uczeniu ich czeskiego za pieniądze unijne.
Czesi przyjęli wielu bośniackich muzułmanów pod koniec lat 90., ale twierdzą, że co Słowianin, to nie Arab. Chciałabym widzieć reakcję, gdyby spróbowali tym Bośniakom wspomnieć o słowiańskich korzeniach (a nie daj wyższa instancjo o jakimś podobieństwie do Serbów).
Ostatnia glosa, tym razem havlovska. Minęła trzecia rocznica śmierci Vaclava Havla, którego filozofia chyba nigdy nie był przyjęta przez większość, a w ostatnich miesiącach jest dość systematycznie deptana (vide: wizyta prezydenta Zemana w Chinach). Havel wymagał od siebie, chciał też w innych wzbudzić tę wewnętrzną konieczność wymagania i z całą pewnością uznałby za moralny obowiązek państwa "będącego na tym lepiej" do zaopiekowania się kilkudziesięcioma ludźmi bez dachu nad głową i podstawowego poczucia bezpieczeństwa.

O palaczach rok później

Rok temu mocno narzekałam na palaczy.

Wówczas jedynie wydawało mi się, że ludzie na ulicach palą więcej, okazuje się jednak, że Czesi naprawdę palą najwięcej w UE. Mają najniższy średni wiek pierwszego papierosa (9 lat!!! - a ja głupia miałam 16...), i 25 % palaczy w społeczeństwie. Pali się naprawdę wszędzie, np. w przejściach podziemnych, nawet w galeriach handlowych (na własne oczy widziałam!).
Ale też nie ma co się dziwić - tytoń jest łatwo dostępny, w niemal każdej herbaciarni można zapalić fajkę wodną, a prezydent kraju twierdzi, że palacze zaczynający po 27. r.ż. nie zachorują na raka płuc. O samym nowotworze płuc nie mówi się jeszcze w kategoriach alarmu chyba tylko dlatego, że wciąż jest na drugim miejscu za rakiem jelita grubego (witaj, wspaniałe czeskie jedzenie). Liczba zachorowań rośnie jednak nieubłaganie, a wielki skok dotyczy zwłaszcza kobiet.
Młodzi ludzie palą niesamowite ilości, choć znam kilku niepalaczy, ale ci mają powód - uprawiają sport. Nie ma medialnych kampanii mówiących o zwiększonym ryzyku utraty zdrowia. Nie wiem, jak dziewczyny godzą palenie z tabletkami antykoncepcyjnymi, ale tym tematem też mało kto się przejmuje. Kiedy opublikowano propozycję zakazania palenia w miejscach publicznych (zwłaszcza restauracjach), komentarze były niemal bezwyjątkowo negatywne. Argumentacja przebiegała na linii: to znów komunizm, odbieranie wolności obywateli, zwariowali w tej unii doszczętnie. Mam cichą nadzieję, że mimo to decydenci nie dadzą się skorumpować przez lobby tytoniowe i tę ustawę przegłosują. Jeśli się uda, od 2016 roku przestanę musieć prać wszystkie ubrania po każdej wizycie w knajpie.