Kuřáci

Czesi palą. Chyba bardziej niż Polacy, chociaż to trudno stwierdzić. W Polsce mocno dyskutowany zakaz palenia w miejscach publicznych jakoś się przyjął i tylko w ramach wyjątku ktoś czasem zapali w miejscu do tego nieprzeznaczonym. Dawno się nie spotkałam z paleniem pod wiatą przystankową czy w innej ograniczonej przestrzeni. Moi palący znajomi jeszcze przed zakazem odchodzili od tłumu o parę kroków, rozumiejąc, że nie każdemu ta woń może się podobać.
W Brnie tego nie ma. Jedna rzecz, że palić można wszędzie (aczkolwiek nie na przystankach i peronach), więc wyjście na piwo, grzane wino na jarmarku czy imprezę na pewno skończy się praniem całego zestawu ubrań i gorączkowym myciem włosów po powrocie do domu, ale inna, jak się pali w tłumie. Regularnie jestem owiewana na dużych węzłach przesiadkowych z kilku stron dymem papierosowym. Stoję między innymi, stoją między innymi i niczym nieporuszeni palacze. Palenie pod wiatą? Pewnie, standard. Na peronach? Jasne.
Muszę wyglądać strasznie śmiesznie, mówiąc na głos do siebie coś w stylu: "fu, ale śmierdzi", machając rękami i oddalając się od takiego delikwenta z tyčinkou na rakovinu.