Podróże

Podróż zaczyna się od entuzjazmu. Zaczyna się w momencie, który nie ma jeszcze nic wspólnego z wyruszaniem.
Najpierw jest pomysł. Pomysł kiełkuje, okazuje się na pewnym etapie genialny i wart realizacji. Podsycam go potem mapami, historycznymi wzmiankami, ogromnymi planami aktywności.
Potem dojrzewa i wtedy przyzwyczajam się do niego, wiem, że go z uśmiechem na ustach zrealizuję. Opowiadam o nim znajomym.
Aż przychodzi czas realizacji, tracę wtedy humor. Trzy listy - zakupów, pakowania, dojazdów. Pranie, załatwianie. Zaczyna kiełkować myśl inna.
W przeddzień wyjazdu jestem zdecydowana nie jechać. Po co komplikować sobie życie? Po co znów wstawać o 3/4/5 rano i na wpół śpiąco zmierzać na dworzec? Po co tachać ten wielki plecak, w który znów nie zmieściłam wszystkiego, co potrzebne?
W dniu wyjazdu minę mam kwaśną, ale działam zadaniowo. Dopinam plecak, łykam herbatę (dziś nawet rosół wegetariański zdążyłam wszamać), sprawdzam dokumenty i wychodzę. W pociągu nadal wymyślam sobie od wariatów, zastanawiam się, co mnie tak pchało do wyjazdu, a teraz zupełnie mnie opuściło. Tworzę plany awaryjne. Gdzieś w połowie podróży nadchodzi uspokojenie, odprężenie i świadomość celu. Radość na ten cel. Wysiadam na docelowej szczęśliwa, że znów jestem w podróży.

Dziś dodatkowo roję sobie, że mogłabym tu zamieszkać.
A powyższe publikuję głównie dla siebie, gdy będą mnie nachodzić zwątpienia kolejnego, nieuniknionego wyjazdu.
Brno nocą jest piękne.