Uwagi po zachodzie słońca

Nie jest tajemnicą, że nie przejawiam szczególnie patriotycznego stosunku do własnego kraju. Pojęcia typu naród czy ojczyzna stanowią dla mnie neutralne jednostki językowe, służące do opisu pewnych zjawisk społecznych i politycznych. Mam jednocześnie stały kontakt z przedstawicielami grupy, która o Narodzie pisze zawsze dużą literą, a tożsamość Polaka uważa za istotniejszą od europejskiej czy światowej. Mniejsza o moją ocenę zjawiska, o szczegółach można poczytać u połowy publicystów polskich.
Gdy czytałam ostatnio tekst, w którym autor miał za złe młodzieży, że nie identyfikuje się z tradycją i tym, co uważa za podstawę do istnienia suwerennej Polski, coś mi zaczęło nie pasować z innej niż zwykle strony.

I gdy ugryźć tę inną stronę, okazują się ciekawe rzeczy. Postaram się sformułować to zjawisko dość jasno. Dzięki wyjazdom na stypendia poznałam w Ostrawie trochę osób, z którymi utrzymuję regularny kontakt via Facebook. Z nimi, filologami zainteresowanymi Polską, dzielę dość duży obszar jako filolożka zainteresowana Czechami, choć paradoksalnie to brzmi. Nigdy nie odczuwałam obcości tych osób, nie definiowałam ich przez ich czeskość, ani siebie w kontakcie przez polskość. Występowanie w roli eksperta w danej dziedzinie nie wiąże się u mnie z określeniem tożsamości przez kraj, w którym się urodziliśmy, i język, którym mówimy.
Różni nas doświadczenie, ale doskonale się rozumiemy, są dla mnie "swoi".

Publicyści prawicowi z jednej strony mnie Narodem, z drugiej z przedstawicielami tegoż nierzadko odczuwam mniejszą wspólnotę niż opartą na zainteresowaniach i światopoglądzie z Czechami. Przestaję momentami zauważać, że używają innego języka - żeby było śmieszniej.
Kiedyś buntowałam się przeciw opcji Narodowej, ale to było przeczucie buntu, to było tupnięcie: "ale czemu Polka, co to za konstrukt - ten naród?", dziś rzeczywiście (chciałam napisać: skutecznie) znajduję się w miejscu chcianym wówczas. Ludzi lubię, ludzi nie lubię, obywateli świata, z którymi łączą mnie bajki oglądane w dzieciństwie i słuchana dziś muzyka, z którymi polecamy sobie filmy i wymieniamy się uwagami o książkach. A czy się urodzili za Odrą, przed Odrą, pod Odrą, jest kwestią przypadku. I to jest jedna z najlepszych stron globalizacji i możliwości, jakie w ostatnich latach dała mi UE. Tym razem euforyczne zakończenie.

o słowotwórstwie

Uczenie się języka czeskiego gdy jest się użytkownikiem języka słowiańskiego, rodzi dziwne - inne problemy niż uczenie się na przykład angielskiego czy niemieckiego.
Dość wcześnie zaczyna się etap komunikatywności. Po poznaniu podstaw gramatycznych i paru słówek poradzimy sobie w większości codziennych sytuacji (może pod warunkiem, że zakupy będziemy robić w sklepach samoobsługowych). Rozmowy w środkach komunikacji masowej brzmią znajomo, a tytuły w gazetach nie są chińskimi znaczkami, niosą treść. Pamiętam, że w trzecim tygodniu pierwszego kursu czeskiego, na jakim byłam, czytywałam namiętnie Reflex, odpowiednik Przekroju - oczywiście z pominięciem artykułów gospodarczych i politycznych, to do dziś po części jest mój zbiór pusty. W każdym razie nawet fakt, że ok. 20% słów z zakresu kultury było mi kompletnie niezrozumiałych, nie przeszkadzał w chwytaniu sensu tekstu. Dla mnie - Polki - miesiąc intensywnej nauki na terenie Czech był przełomowy.
Potem z radością obserwujemy, że żadna codzienna sytuacja nie stanowi dla nas problemu, wyjaśnimy obcemu człowiekowi trasę na dworzec, a w dodatku w klubie dopiero po trzecim zdaniu rozmówca się orientuje, że rozmawia z cudzoziemcem/-ką. Lektura portali internetowych przy kawie - żaden problem. Podręcznik do historii Czech czytamy ze sporym samozaparciem, ale w oryginale. Podręczniki do gramatyki i językoznawstwa są bułką z masłem. W tym momencie interferencja zbiera swoje pierwsze żniwo.
Słowa, podobne słowa wchodzące w miejsce polskich. Składnia czeskiego zdania, zmiana rekcji czasownika. Duży kontakt z jednym językiem wpływa negatywnie na pierwszy. Mówi się śmieszną hybrydą, co momentami bywa i irytujące. (Dobrze, że się mówi z bohemistami, oni przynajmniej czują, co poeta miał na myśli).
Kolejny kontakt z czeskim w Czechach pomógł mi się wydobyć z etapu wspomnianej interferencji - zaczęła się bardziej perfidna, w której upatruję największy międzyjęzykowy problem. W obu językach tworzy się różne części mowy za pomocą tych samych bądź podobnych sufiksów. Problemem jest to, że nie zawsze sobie odpowiadają, prostej reguły nie ma, a wyjątków jest dużo. Kiedy czytam po czesku, rozumiem, ale nie umiem podać poprawnego odpowiednika po polsku i odwrotnie.

Prosty przykład:
-ický zwykle w polskim jest zastępowany przez -yczny
estetický
historický

Ale nie zawsze:
rasistický - tu polskie -owski

marxistický - tu - bez słownika - odpowiednika nie podam, tak zmyliła mnie ta forma.

Stwarza to jeszcze śmieszniejszą sytuację, w której pewnie rozpoczynam wypowiadać słowo, ale przy końcu rdzenia zatrzymuję się i szukam tego sufiksu, który pasuje. Wyczucie na razie mi usiadło, wróci po zakończeniu tego etapu, wysługuję się innymi ludźmi do podpowiadania, co jest po polsku, a co brzmi obco. Czuję się z tym dość dysfunkcyjnie. ;)