Zasłyszane na Śnieżce

Gdy wdrapałam się na szczyt, co nie zdarzyło mi się od lat już niemalże nastu, z trudem łapiąc oddech, oglądałam panoramę Kotliny Jeleniogórskiej i przysłuchiwałam się rozmowie grupy Czechów siedzących tuż za mną. Czechów na Śnieżce było mnóstwo, zapewne z powodu ich jedynego długiego weekendu w roku (4 dni) i kolejki linowej na sam szczyt, której braku żałowałam wspinając się z mozołem. ;)
Jeden ich dialog zapadł mi w pamięć:
(podchodzi Polak z aparatem)
- Zrobicie mi zdjęcie?
(Czesi) - yyy?
- No, zdjęcie - wyciąga aparat.
- Yhm...
- A nie, to pod słońce jest, to problem - zabiera się i idzie.
(Czesi do siebie) - Jaki problem? Chyba taki, że nie rozumiem polskiego.

I za chwilę:
- Mnóstwo tu Polaków, nie?
- Skąd oni się wzięli? (diabeł nasłał)
- Ej, to gdzieś blisko jest granica? (tak, przekroczyli ją dwa kroki temu)

Uśmiechnęłam się do siebie i zapatrzyłam w Karpacz w dole.

Zasłyszana obserwacja (o ile takie połączenie słów w języku istnieje): Na polskich szlakach oznacza się odległości czasem przejścia (na moje - po to, by nie wystraszyć turystów kilometrażem), czeskie oznakowane są właśnie kilometrami do celu.