Zpátky

Już w dzień po powrocie żałowałam, że jednak nie postanowiłam spędzić "świąt" w Czechach.
spes mater stultorum

Udało się zaliczyć wszystko na A, kilka wpisów czeka na styczeń, jedno potwierdzenie na luty, będzie oficjalny koniec. Tymczasem terminarz pęka w szwach od terminów egzaminów polonistycznych i bohemistycznych, konsultacji, Bardzo Ważnych Spraw Biurowych.
Ostatnia prosta, cieszę się z powrotu w wir spraw płynących swoim torem.

Policie

Pobyt w Ostravie zakończyła w moim przypadku wizyta na czeskim komisariacie policji w związku z moją komórką. Gdy po długich trudach znaleźliśmy jakiś (oznaczenia w mieście są do kitu), weszłam i zakomunikowałam, że chcę zgłosić kradzież. Trzech panów wyszło popatrzyć i posłuchać tego, co mówię. Opisałam sytuację (po czesku!), poproszono mnie, bym usiadła i poczekała. Po chwili przyszedł policjant i zaprosił na górę. Spędziłam z nim miłą godzinę. ;) Zapytana o dowód osobisty zaznaczyłam, że nie jestem Czeszką, na co ten zdziwił się dość mocno i spytał, czy nie chcę tłumacza. Nie chciałam, stwierdziłam, że się zrozumiemy. Pokazałam mu przywiezione przez rodziców mi pudełko i dowód zakupu aparatu, zapytałam, co chcą zrobić.
Wielkie pierwsze zdziwienie: będą go szukać!
Do tej chwili byłam przekonana, że chcę tylko policyjny papier i blokadę IMEI. Teraz mówią mi, że będą szukać telefonu, złodzieja i zamierzają mi ten telefon oddać! Wyjaśniono mi też, że jeśli nie znajdą aparatu, sami zablokują IMEI, więc naprawdę nie muszę niczego już robić - tylko dać im czas na działania.

Gdy miałam wątpliwą przyjemność wizytowania polskiego komisariatu, potraktowano mnie zupełnie inaczej. Słyszałam też same złe rzeczy o czeskiej policji, tymczasem mam swój papier, swoją obietnicę, ogólnie - zadowolona jestem.

Na koniec zapytałam z ciekawości, co by było, gdybym chciała skorzystać z usług tłumacza. Nie wyszłabym stamtąd w ciągu godziny, prawdopodobnie nawet nie w ciągu trzech. Nie mieliśmy tyle czasu, więc bardzo, straszliwie ucieszyłam się z wymiernej korzyści, jaką dała mi nauka języka przy każdej możliwej okazji.

Jezus Christ Superstar

Dziś, po wielu poszukiwaniach upewnionam, w Ostravie, w Domě kultury města Ostrava.
Legendarny musical Andrew Lloyda Webbera z 1971 r.

Gdy pierwszy raz przyszedł do mnie w postaci płyt CD z muzyką, byłam urzeczona. Nie widziałam go dotąd ani w formie filmu, ani żadnej inscenizacji. Dziś posłucham czeskiej wersji językowej popartej grą aktorów Městského divadla z Brna, o której tak piszą na stronie www.dkmoas.cz:

Nastudování Městským divadlem Brno je divadelními kritiky označováno jako jedno z nejlepších.


Nie mogę się doczekać!

łamańce

Przypomniała mi się zagubiona myśl z wczorajszej notki, gdy przechodziłam mostem granicznym w Cieszynie.

W Czechach główne pozdrowienie brzmi trochę inaczej niż u nas, mówi się: dobrý den. Standardowe pożegnanie to na shledanou.
Tymczasem na samym początku pobytu w Ostravie kelnerka w restauracji na do widzenia z uśmiechem (dostała napiwek ;)) powiedziała mi hezký večer, czyli dosłownie... "fajny wieczór". Nie mogłam rozgryźć, czy chodzi jej o stwierdzenie faktu (jest fajny wieczór), czy żegna się ze mną taką formułką (ale w tej formie? tak niegramatycznie?). Wyjaśnienie zagadki przyszło niedawno, zupełnie przypadkiem.
Formułka "życzyć komuś czegoś" u nas jest wyrażana przez dopełniacz, powiedzielibyśmy: życzę ci dobrego wieczoru, w skrócie: dobrego wieczoru! (o pożegnaniu myślę).
Czeski ekwiwalent tego zwrotu to "přát někomu něco" (dosł. życzyć komuś coś, z użyciem biernika), zatem chcąc życzyć komuś obcemu mi dobrego wieczoru, musiałabym powiedzieć: přeju Vám hezký večer. Po analogicznym skróceniu zostaje owo wspomniane pożegnanie z restauracji.
Zaskoczyło mnie, jak fajnie to się łączy z konwencjonalnym powitaniem, w przeciwieństwie do polskich odpowiedników. Tak jak mówimy dzień dobry, nie powiemy np. wieczór fajny, chcąc komuś takiego życzyć.

kradzież

Miałam bardzo ważną myśl do napisania tu na blogu, która wpadła mi do głowy wczoraj przed zaśnięciem. Gdy dziś nad nią rozmyślałam, próbując przypomnieć sobie tor myśli, na dworcu Ostrava-Vitkovice podszedł do mnie 17-letni na oko chłopak i spytał o godzinę. A ja, durna, zamiast tę komórkę schować od razu, popatrzyłam na niego. I już nie mam komórki, a w niej numeru wielu osób, w tym Agnieszki, do której właśnie się wybierałam, umówiona na "puszczenie sygnału, jak będę pod miejscem X".

Bardzo chcę zrobić na złość temu gówniarzowi. Postanowiłam zablokować numer IMEI telefonu, żeby nikt nie mógł z niego korzystać. Dupa. Proces blokowania wygląda tak:
-> zgłoszenie kradzieży na komisariacie policji (z papierami telefonu, które są we Wrocławiu, a może Głogowie)
-> osobiste stawienie się z papierem potwierdzającym zgłoszenie kradzieży w punkcie operatora, gdzie taka blokada może dojść do skutku.

W obu tych miejscach mam problem: papierów jakichkolwiek brak, do Polski najbliższy wypad będzie przed świętami, prawdopodobnie już bez wracania do Ostravy.
Czy zgłoszenie może przyjąć polska policja, czy musi to być czeska - właśnie szukam. Cały ten proces będzie trwał co najmniej trzy tygodnie, po których mój telefon już prawdopodobnie znajdzie się w rękach nowego właściciela. Mam przeogromną nadzieję, że odpowiednio utrudnię mu korzystanie z niego.
Pójdę 20 albo 21 grudnia na komisariat, czy wtedy przyjmą zgłoszenie z 5.12?
Jestem całkiem w nerwach, wkurzona na ten system, który ułatwia złodziejowi drogę, a właściciela telefonu sprowadza do osoby, która musi jeździć, udowadniać, babrać się w tym wszystkim.
Dlaczego, do jasnej cholery, nie mogę się przedstawić w biurze obsługi abonenta, podać wszystkie moje dane osobowe w celu weryfikacji, i zablokować ten cholerny telefon?

Czeski głębiej

Wciąż zgłębiam wiedzę dotyczącą czeszczyzny współczesnej (w codziennych kontaktach i na zajęciach) i historycznej (styczniowy egzamin z historii języka polskiego uświadamia i w tej materii).
Bardzo przydatnym, wręcz doskonałym narzędziem przy nauce języka czeskiego, gdy się opanuje podstawy, jest Internetová jazyková příručka. Zasada dotycząca wyboru wszelakich słowników jest prosta i wspólna wszystkim językom - najlepiej jak najszybciej przenieść się na słowniki jednojęzyczne. Taka jest wspomniana příručka. Składa się z dwóch części, wykładowej i słownikowej. Wykładowa, jak nazwa wskazuje, to reguły pisowni i gramatyki; natomiast słownikowa to wspaniałe narzędzie, podające jak dany wyraz należy dzielić, odmieniać, tworzyć z niego formy pochodne i wstawić w zdanie. Łączy ciekawsze kwestie z częścią wykładową, dzięki czemu od razu można się dokształcić w zakresie ortografii i nie tylko.

Drugą, jeszcze przeze mnie dobrze nieodkrytą pomocą, jest Příruční slovník. Spełnia funkcję słownika języka polskiego, czyli wyjaśnia i pokazuje konteksty użycia. Ciekawostką jest obecność zeskanowanych kart katalogu, unaoczniająca, jak wyglądała praca leksykografa jeszcze nie tak dawno temu.

poBratysława

Dlaczego samolot lata? Od kilkunastu minut przekopuję strony poświęcone fizyce dla maturzystów i nie rozumiem z nich tyle, ile by mnie satysfakcjonowało.
Słowacki, język, wydaje mi się bliższy polszczyźnie niż czeski - brzmieniowo, może złudnie (w końcu nie znam ani jednego, ani drugiego). Przy okazji zastanawiam się nad kryteriami powodującymi uznanie dwóch językowych tworów za języki pełnoprawne. Po przeszukaniu zasobów internetowych wniosek nasunął mi się jeden: to jest sprawa czysto polityczna, nie językowa. Uznano serbski i chorwacki za dwa odrębne języki, ponieważ taką decyzję podjęły parlamenty obu państw, mimo że jest między nimi mniej różnic niż między polskim a śląskim. Podobnie musi być w przypadku słowackiego i czeskiego - różnice nie są wielkie, skoro Czesi po czesku bez problemów swoje sprawy załatwiają, a Słowacy ich rozumieją. I dla mnie, użytkowniczki polszczyzny z podstawami czeskiego, słowacki nie stanowił mrocznej tajemnicy. Niektórzy posuwają się do stwierdzenia, że w ogóle języki słowiańskie mogą być wariantami jednego, jako że Polak z Ukraińcem się dogada, Słowak z Czechem, Polak ze Słowakiem itd. W to byłoby mi trudno uwierzyć.

W okolicy Ostravy pochowali małe miasteczka, otoczyli górami, tak że wygląda niczym w bajce. Takim miasteczkiem jest Štramberk, mający w rynku jeden kościół, nad nim stoi stara wieża zamkowa, a okoliczne pagórki chowają rzeźby ważnych regionalnych rzeźbiarzy. Część ludzi wciąż mieszka w starych, drewnianych domach. Jakby czas stanął w miejscu.
Na górskie wycieczki polecano mi okolice Frydka-Mistka i Frydlandu, łatwo dojechać autobusem czy pociągiem, a stamtąd już prosto na spacer pod górę.
Jak mówiła Míša: tu wszędzie są góry, a jak nie góry, to hałdy, więc prawie jak góry.

I Brno, stolica południowych Moraw. Kiedyś jeszcze wrócę.

Nuda

Wychodzimy rano na ćwiczenia z przekładu, otwierają się drzwi pokoju obok i staje w nich Leszek. Pyta, co i o której mamy, po czym stwierdza: "idę z wami". Mamy tak mało zajęć, że ani się zmobilizować do samodzielnej pracy, ani zadana nie zajmuje zbyt wiele czasu. Poza cyklicznymi imprezami (definitywnie nie bawi mnie alkohol, to przychodzi falami, właśnie poszło precz) nie ma wiele aktywności. Nadrabiam książki z listy "do przeczytania, gdy zabraknie lektur obowiązkowych".
Przyszły tydzień upłynie pod znakiem trzech godzin zajęć (czeski w czwartkowy ranek). Tak, to już wszystko.
Matko, jakże takie wakacje demobilizują i demoralizują. Coraz straszniej mi na myśl o styczniu i zaliczeniach.

Łatwo się rozbestwić

Co spojrzenie na plan, to zdziwienie, jak wiele wolnego czasu. Będę jeszcze przeklinać ten luz :) Tymczasem w planach wycieczki małe i duże!

Turkish guys

Najliczniejsza chyba grupa po Polakach to Turkowie. Są mili, uśmiechnięci, czarująco się z nimi rozmawia. Wszystkim zainteresowani, o wszystko pytają, pamiętają szczegóły. Są muzułmanami - ten temat chcę, inaczej nie byłabym sobą, jeszcze poruszyć.

zwyżkowo

Uzbierałam już pełen pakiet zajęć na uczelni (bagatela, trzy tygodnie po rozpoczęciu), wyjdzie z tego 29 punktów + 3 na filologii za seminarium.

Owocem wczorajszego spaceru po śląskiej Ostravie było odkrycie cmentarza - ciekawa byłam, jak w ateistycznych Czechach chowa się zmarłych - a chowa inaczej. Pomniki kryją pod sobą całe rodziny, zatytułowane są nazwiskiem, poszczególne imiona graweruje kamieniarz. Sporo z nich zawiera jakby półkę, w której za szybą umieszczane są zdjęcia, pamiątki, czasem nawet urny z prochami. Jeden znicz, jakiś kwiatek, nic więcej. I w podpisie "Nazapomneme", napisy związane z wiarą są zdecydowanie rzadsze. I znów zastanawiam się, czy naprawdę jedyne, co można o człowieku po śmierci powiedzieć, to dwie daty: urodzenia i śmierci? I smutne to, i niepotrzebne w gruncie rzeczy. O ileż lepszy byłby jajcarski wierszyk - niech przechodzień ma jakąś radość z mojej śmierci. W końcu za najdalej 100 lat śladu ani po pomniku, ani po ciele nie będzie. Tabu, które nałożono na śmierć, zdumiewa mnie nadal. Wielu zauważyło, że to jedyna pewna rzecz w życiu (haha) każdego człowieka, wyjątkowo demokratyczna towarzyszka. Czy to strach przed nieodwracalnością, przed wywołaniem, skłania ludzi ku milczeniu? Chciałabym bez strachu i stresu rozmawiać z bliskimi o śmierci.

Zaskoczenie:

no title

Skończyłam wreszcie z tym długachnym wypadem do Polski - tydzień cały mi to zajęło, a i tak obarczyłam Bucza (Buczu! W tym miejscu o Tobie wspominam!) i moją siostrę papierkami do załatwienia. Grunt to owocna wizyta u promotora, obiecujący kierunek pracy wieńczącej studia i zadzierzgnięte znajomości na wrocławskiej bohemistyce.
Z wojakiem Szwejkiem przejechałam dziś przez granicę (konduktorka kazała mi zapłacić za bilet o wiele więcej niż ostatnio - muszę się jeszcze podszkolić w czeskim, zamiast 18 kC z Bohumina do Ostravy zapłaciłam 48.)
Znów mam etap przeszkadzających sobie języków - zmieszane produkują kwiatki jak ostatnio w Żabce pod blokiem, gdy zamyślona podeszłam do kasjera mówiąc: "dobry dzień". Dziś z kolei pewna byłam, że dziewczyny stojące niedaleko mnie na ostravskim przystanku mówią po polsku - tak brzmiała melodia języka, akcentowanie. Tymczasem słownictwo, gdy podeszłam bliżej, okazało się czeskie. Czy to moja "głuchota glottodydaktyczna" (istnieje taki termin!), czy one wychowały się na terenie sprzyjającym interferencji językowej?

w przerwie

Podanie na bohemistykę (niech mnie nie skreślają!) gotowe i wydrukowane. Za godzinę pociąg do Wrocławia - postanowiłam dziś zadebiutować na drugim kierunku studiów i poszukać rzeczników (rzeczniczek) mojej sprawy wśród koleżanek i kolegów z roku.
Jutro wizytuję promotora, czas na rozmowę o kształcie magisterki (kształcie... temat by się przydał :D). Tuż potem kolejny pociąg i tym razem Ostrava - na miesiąc, na dłużej? Mam nadzieję, że sprawy studiowania we Wrocławiu uleżą się i bez moich interwencji, podczas gdy ja będę spędzać czas nad słownikiem czesko-polskim i nie tylko.

Dwa i pół tygodnia

Początek był trudny. Gdyby nie Internationa Student's Club, uciekłabym szybko (i tak uciekam, ale tylko na chwile i chętnie wracam). Dziewczęta i chłopcy z ostravskiego ISC pomogli nam, Erasmusowcom, wyrobić pierwsze dokumenty, zapłacić za internety, pokoje, karty. Pokazali dobre knajpy i biblioteki (w tej kolejności), oferują wycieczki i imprezy. Takie ze mnie zwierzę imprezowe, zwłaszcza w towarzystwie większości Polaków... Niemniej szykuje się kolejka ładniejszych miast europejskich do zwiedzenia jeszcze nim nadejdzie zima. :)

Urok Ostravy, miasta kopalni i hut, hotelowych "dumów", kilkudziesięciu kamienic z przełomu XIX i XX wieku, wciąż na mnie działa. Nie spodziewałam się po sobie takiego afektu, nie przy pochodzeniu z górniczej części Dolnego Śląska, z miasta, które zbudowano w obecnym kształcie po drugiej wojnie.

Studiuję głównie po czesku, co zadziwia mnie samą, będącą po miesięcznym kursie języka. Szykuje się sporo pracy własnej z wielgachnymi słownikami, ale to jedyna szansa na nauczenie się szybko i skutecznie (poza ćwiczeniami praktycznymi każdego dnia w mieście).

Ach, właśnie! Bardzo mile zaskakują mnie reakcje Czechów na moje próby porozumienia się po czesku. O wiele lepsze nastawienie pokazują, gdy zaczynam rozmowę (słabo) po czesku, niż gdy kilka razy włączyłam angielski. Po czasie myślę, że mimo wszystko to - z mojej strony - głupie, że próbuję ze Słowianinem, z językiem którego łączy mój najwięcej, porozumieć się w języku zupełnie innej proweniencji.

Rodzą się powoli plany dalszej edukacji to tu, to tam. Gdy polonistyka się skończy, gdy zostanie tylko wrocławska bohemistyka, dobrze będzie postudiować ją u źródła. Póki co, jedynie opracowuję hipotezy, te jednak wyglądają (już w mojej głowie) naprawdę interesująco. Rosnę tu w pewność siebie. Na myślenie po czesku aplikuję sobie Lema. Za rzeką zaczyna się Śląsk.

o

Ge-nial-na restauracja wegetariańska w Ostravie!

Zgodnie z zapowiedziami zewsząd, pierwszy tydzień w mieście był marny. Malutki pokoik, niedziałający internet, wspólny (!) prysznic dla dziewczyn i chłopaków. Powoli, gdy udało mi się zorientować w rozkładzie komunikacji miejskiej, zwiedzić centrum miasta, połapać w kwestiach uczelnianych, minusy przestały tak bardzo przeszkadzać. Ładna tu jesień. Będzie dobrze.

trzyyy-czteeery

Boję się i jutrzejszego wyjazdu, i wszystkiego, co mnie czeka nim wieczorem położę się w nowym nie-swoim łóżku.

niemoc

Tych kilka dni przerwy, podczas których nie chce się załatwiać miliona ważnych spraw, a najchętniej spędziłoby się wakacyjnie w łóżku, w sufit (lub nie) patrząc.
Potyczki z rodzicami, którym nie można wyjaśnić, że Ostrava jest kilkukrotnie od Głogowa większa, że tam JEST cywilizacja i nie muszę się obkupić na całą jesień i zimę już teraz.
Pakowanie i planowanie w stanie rozsypanym. Może jakąś listę zrobię?

To sum up

Pakuję się od 8 rano i wciąż nie mogę tego skończyć.
Na miejscu stacjonują już tylko Polki, mamy najwięcej czasu. Pozostali się porozjeżdżali, porozlatali.
Gdybym miała podsumować, pod względem językowym oceniam kurs bardzo dobrze. Poza lekcjami, na których można było zejść pod stołem, miałam ciągły kontakt z językiem, czytam ze słownikiem artykuły w czaspośmie Reflex, czeskim odpowiedniku Przekroju.
Integracja nigdy nie była moją mocną stroną, więc i tym razem kontakty były przyjemne, ale powierzchowne. Jeśli się kiedyś wybiorę do Lipska, Dusseldorfu czy Finlandii, mam się do kogo zwrócić. Mam też kogo odwiedzać w najładniejszych miastach czeskich. Przypomniałam sobie, jak to jest z kimś w pokoju mieszkać, dzięki czemu może nie będzie problemu później, w Ostravie.
Czas na jabłko, spojrzenie w Facebooka (najważniejsze medium erasmusowe) i do pakowania!

Test końcowy

Zdałam, oczywiście. Mam certyfikat, w którym proponuje się przyznanie mi 6 punktów ECTS. Dużo, cieszy mnie to.

Pół bałaganu z mojego pokoju zniknęło razem z Tatjaną. Muszę się do jutra pozbierać i zapakować w wielki plecak. Czekałam na ten dzień. Za długo w jednym miejscu. Na do widzenia pewien gołąb postanowił załatwić się na mnie. Zapowiedź szczęścia?

Rozkojarzona nad kawą, myślę o wszystkim i niczym.

V nemocnici

Lekarz z Jemenu po angielsku nie mówi. Udało się nam zrozumieć wszystko, co istotne. Wspólnymi siłami naszymi i personelu (pozdrawiam panią, która wytłumaczyła ciążę pokazując wielki brzuch) dowiedziałyśmy się, że wszystko w porządku, że przykładać lód na opuchliznę i się nie opalać.
Z całej tej wizyty kilka refleksji użytkowniczki polskiej służby zdrowia:
1. lepiej mówić po czesku, byle jak, ale jednak.
2. wraz z godziną 15 nie kończy się praca szpitala, można się zgłosić, poczekać swoje nim recepcjonistka się zorientuje, z kim ma do czynienia i zostaną wykonane wszystkie badania
3. pracownia rtg też nie przestaje działać o konkretnej godzinie, przy czym na wynik nie czeka się trzech dni, a po pięciu minutach zdjęcie wyświetla się na monitorze lekarza
4. lekarz się przedstawia, podaje rękę na przywitanie i wszystko objaśnia!
5. nie ma kolejek.

To była najprzyjemniejsza wizyta w placówce zdrowotnej w ciągu ostatnich kilku lat. I fakt, że nie byłam pacjentką, nie gra tu żadnej roli.

Nemocnice

Dzis będzie wizyta w szpitalu po czesku, żałuję, że nie wzięłam swojego samouczka, bo nasza książka pod tym względem totalnie ssie. Już kombinuję, jak się dowiedzieć, gdzie tu przyjmuje lekarz i wytłumaczyć mu, że koleżanka miała wypadek. Obawiam się też o to, czy zrozumiem jego odpowiedź. Koleżanka jest Finką, bierze mnie właśnie jako "tłumaczkę", ale co jeśli nie będę mogła pomóc?

Dziwności #1

Posted by Picasa


Dozgonna wdzięczność ku temu, kto wyjaśni, co oznacza ta rzecz ze zdjęcia zawieszona nad wejściem do pubów czy kasyn w Czechach. Cyfry co jakiś czas się zmieniają.

Přestavka - słowo klucz

Słowo magiczne, słowo wyczekiwane, słowo upragnione, słowo realizujące wspólne marzenie przypadkowo zebranej w jednym miejscu grupy osób, słowo pocieszające, słowo przynoszące ulgę, dające nadzieję.

Výlet

Jadę na wycieczkę do Ołomuńca, sama, bo nikt się nie zdecydował. Ciągnie mnie, czuję potrzebę ruszenia się z miejsca, od trzech tygodni w Krnovie. Nie pamiętam takiego miesiąca w ciągu ostatnich trzech lat, który bym w całości spędziła w jednym miejscu. Początkowe dojazdy na trasie Wrocław-dom, potem częściej na różnych pobocznych, a ten rok był zdecydowanie rekordowy. Tak więc kupuję jutro "lístek do Olomouci a zpatký" i zwiedzam historyczne centrum, trzy ogromne parki i zelenou čajovnu (czyli herbaciarnię). I znów czeka mnie podróż pociągiem! :)

Wagarowo

Złamałam się po prawie trzech tygodniach. Godzina dla mnie, prysznic, kawa, dwa migdały w czekoladzie. Na kolejną lekcję już się wybieram.

Dobrze mieszka mi się z Tatjaną - przede wszystkim dlatego, że pokój jest duży a my sobie nie wchodzimy w drogę. Oczywiście gadamy, jemy razem, ale obie potrzebujemy też czasu ze słuchawkami na uszach plecami do siebie i to jest fajne.

Wczoraj zetknęłam się ze słowackim w użyciu, przy winie rozwiązującym język.
Pytanie "kolko máš?" nie skojarzyło mi się z wyuczonym "kolik je ti let?", a "máš frajera?" wywołało salwę śmiechu wśród Polek. Otóż, co warto pamiętać, słowacki (i czeski) "frajer" to przystojny chłopak. Byłam gotowa w pierwszej chwili się obrazić, bo cóż za ohydna presupozycja w tym pytaniu się czaiła. Że ze mną tylko frajer? O nie!

Money, money, money

Za to znalazł się ogromny sklep wyspecjalizowany w bioproduktach, produktach wegańskich i wegetariańskich.

Zajęło mi dwa tygodnie, żeby zauważyć pewną ciekawostkę pieniężną. A nawet dwie: czeskie korony występują pod dwiema postaciami - banknotów i bilonu. 50kc można znaleźć zarówno w wersji papierowej, jak i metalowej.
A teraz to, co w ogóle nie zwróciło mojej uwagi. Najniższą wartość przedstawia w Czechach 1 korona. Nie ma systemu dziesiętnego, jak w Polsce, gdzie płacimy z groszami. Tymczasem supermarketowe oferty zawierają praktycznie same wartości kończące się na ,90. Nie zauważyłam tego, w końcu supermarkety zawsze tak miały. Ale moment - jak zapłacić 0,90 korony? Odciąć kawałek? Spojrzenie na rachunek wyjaśniło tajemnicę, czeskie sklepy zaokrąglają końcową sumę do jednostek.

.

Żaden z krnovskich supermarketów nie ma wegańskiego smarowidła do chleba.

Plany

Finki planują odwiedzić Polskę w trakcie przerwy między kursem a studiami w Ołomuńcu. Zamierzam się zgadać z dziewczynami ze wschodu, żeby im zrobić wycieczkę po Wrocławiu i Krakowie. A co!

12 groszy

W Krnovie, jeszcze nie napisałam, powitała nas "mestska starostka". Podoba mi się tak swobobne użycie żeńskich form w tytulaturze.

Jedzenie czeskie, to tradycyjne, składa się z tłuszczu, mięcha i ziemniaków. Porcja kupiona w barze mlecznnym nie zawiera ani grama surówki, to samo zresztą w dobrej restauracji. Jednocześnie, zazdrośnie stwierdzam, że Czeszki są naprawdę zgrabne i wysportowane. Jak one to robią przy knedlikach i smażonym serze? Ja po trzech dniach rzuciłam restauracje, przerzuciłam się na własną, bardziej warzywną i surową dietę. A po tym miesiącu zostanę chyba weganką - tyle sera nie zjadłam przez ostatni rok, co tu w dwa tygodnie.

Jeszcze stojaki na rowery, które ostatnio mnie zaskoczyły:


Słuchając Kultu

Wspólna kuchnia to nie tylko wspólne gotowanie. To też znikajace talerze, widelce, jedzenie i alkohol.

Nie podoba mi się stosunek niektórych osób do tych zajęć. Ja wiem, że to kurs w innym kraju, że miesiąc imprez, morze piwa i innych trunków, ale wybieranie sobie z pakietu pięciu lekcji dziennie tych, na których chce się być i piętnastominutowe spóźnienia bez choćby "przepraszam", to gruba przesada. Nie tylko ja tak uważam, to nie przewrażliwienie. Zrzucić winę na luźniejszą kulturę ludów z południa Europy czy szukać jej indywidualnie?

Jutro wielkie ognisko-party.

"Let's go for a walk"

Krnov - Ježnik
4 godziny po wzgórzach i lesie w tę i z powrotem, dobrze oznaczona ścieżka, piękne widoki, ćwierkające ptaszki i cała ta romantyczna sceneria.
Przemiła trasa na środowy spacer, po czymś takim, umierając z bólu stóp, czuję, że żyję :)

Dívám se na...

Mapłki w krnovskim zoo pokazały, co potrafią. Dobrze, że nikt w Polsce nie odbiera ostravskiej TV.

Jesteśmy ciągle "vyborní a šykovní" na zajęciach, ktore w tym tygodniu niemiłosiernie nudzą. Nowa nauczycielka jest chyba przyzwyczajona do uczenia wyższych poziomem studentów - wystarczy jej teoria, praktyki nie przewiduje, sama czyta dialogi. Koniugacje w jej wydaniu to horror dla Finek i Niemców. Ja noszę sobie karteczki z nowymi słówkami, że nie zasnąć. Ok, umiem więcej, ale przy poprzedniej musieliśmy ciągle tłuc w nieskończoność te same dialogi, te same formy, aż się każdemu bezboleśnie wbiły w pamięć. Nie pozwalała na zasypianie, bośmy ciągle coś musieli mówić, pisać, sprawdzać. Dodawała dodatkowe zagadnienia w trakcie, gdy inni jeszcze pisali. A tu - zrobię chyba jak koleżanka, która się uczyła czeskiego w Polsce - kupię gazetę z rodzaju czeskich Wprostów i z zakreślaczem zacznę czytać artykuły. ;)

O!

Idąc dzisiaj krnovskim centrum pomyślałam, że już bardzo dawno nie byłam na wszystkich zajęciach w tygodniu. A co dopiero na wszystkich w miesiącu!...

Czesi mają wygodniejszy sposób zapisywania głosek dziąsłowych. Wszyscy znamy daszki nad spółgłoskami, poloniści nieco lepiej, bo system ten obowiązuje w pisowni fonetycznej. Moje notatki pełne są poprzekreślanych tłumaczeń z czeskiego, bo zapisuję polskie słowa po czesku. Przypomniało mi się przy tej okazji, jak dr K. opowiadała nam o historii zapisu języka polskiego i próbach innowacji. Alfabet łaciński nie ma tyle liter, ile mamy w polskim głosek, dlatego zaczęto stosować dwuznaki i trójznaki. Ponieważ jednak nie było okreslonych zasad ich stosowania, za jedną kombinacją mogło się kryć praktycznie wszystko. Jeden z reformatorów pisowni, Jakub Parkoszowic, wzorem Husa próbował przeforsować owe daszki i u nas. Niestety, animozje protestancko-katolickie nie pozwoliły na wzdrożenie tego systemu. Chciałoby się rzec: znów wszystko przez religię.

Wenus z Landeku

Kazdy sklep tu wystawia stojak na rowery. Wszyscy prawie jeżdżą na rowerach, nieliczne jednostki spacerują - jak ja. Babcie, dzieci kilkuletnie.

Czyyyysto, żadnych psich kup na chodnikach! Raj!

Poszłam na spacer po mieście, jest przepiękne. Zdjęcia się kiedyś pojawią.

---

Wczoraj byliśmy w kopalni węgla kamiennego w Ostravie. Znaleziono na jej terenie figurkę kobiecą, której wiek wyliczono na 20 tys. lat. Co ciekawe, jest ona najszczuplejsza ze wszystkich znalezionych figurek "Wenus". Nie wiadomo, jak to wytłumaczyć - może prehistoryczni ślązacy nie lubili ani wielkich piersi, ani wielkich pośladków u swoich kobiet. Znaleziono także dowodu na to, że już wtedy wydobywano węgiel i używano go do podsycania ognia. Wygląda na to, że mieli całkiem fajne zycie - las, węgiel i Odra za płotem. Do tego polowali na mamuty. Żyć nie umierać :)

prawie po tygodniu

Ostrava - górnicze miasto, z wieży ratuszowej którego widziałam hałdę Wodzisławia.

Jutro dzień prania - możemy użyć pralkę tylko w niedzielę między 8 a 12. Na 13 osób to nieco za mało, ale też nikt tu całych szaf nie przywoził.

Zaczynam się przyzwyczajać do wspólnych pryszniców.

no-title

Budzi mnie pianie koguta, to wspaniałe :)

Dziwię się i zamierzam do końca ludźmi - tym, co myślą, jak myślą i dlaczego.
Włosi przywieźli ze sobą włoską kawę i ekspres do kawy. Dziś robił ją sobie wg włoskiego sposobu Konrad, Niemiec. Spytałam, czy tak mu smakuje, że postanowił ukraść im sekret parzenia. Odpowiedź: nie, ta kawa jest organiczna i fair trade.

Czas na czeski film.

Dalej płynę tą rzeką

Włosi zrobili dla wszystkich pyszną kolację wczoraj, spaghetti oczywiście. Była wersja wegetariańska - jest tu nas dwoje.

Dziś ćwiczyliśmy rodzaje rzeczowników i przymiotników, jako że w grupie są osoby, które nigdy tego na oczy nie widziały. Jako przykład męskiego rzeczownika nauczycielka podała nam Tybet. W czasie przerwy nasza Chinka wstała i powiedziała, że czuje się urażona, bo Tybet stanowi część Chin, a my omawiamy tu państwa. Pierwszy raz polityka wkroczyła w nasze życie. Dziwnie się poczułam, w gruncie rzeczy cieplejsze uczucia mam do Tybetu.

Łatwo mi tu uskuteczniać jedną z moich przypadłości - bycie bardzo dobrą w tym, co robię. Czeski i polski są na tyle podobne, że mogę porozmawiać z nauczycielką, która dorzuciła mi dziś drugi podręcznik, żeby robić lekcje do przodu. Wg opisu oba są łącznie przewidziane na 120 godzin, czyli tyle, ile tu spędzimy, ale to mrzonka. W planie jest zrobienie 8 jednostek lekcyjnych, czyli odpowiednika 80 godzin. Co przez pozostałe 40? Nie wiem. Tłumaczę innym, dlaczego coś tam, a co to znaczy. Prawie jak praktyka. ;)

Start!

Jest nas trzynaścioro. Troje Niemców (w tym moja wspóllokatorka), pięć Polek, dwie Finki, dwóch Włochów i Azjatka.

Już myślę w miksie językowym, trochę angielski, trochę niemiecki, sporo tego. Ważne, że wszyscy jesteśmy tak internacjonalni, że rozumiemy wtręty ze swoich języków. Zapomniałam, jak jest "biblioteka" po angielsku, powiedziałam po polsku, każdy skojarzył.

Potoczyłam fajną rozmowę o wegetarianizmie i weganizmie z jednym Niemcem, którą skwitował: miło się rozmawia o tym z kimś, kto nosi skórzane sandały. Hm, skucha? Nie jest mi wstyd. Sam fakt, że pomyślałam o tym, że powinnam się wstydzić, jest znaczący.

Źle nas podzielili, uważam. W jednej grupie są osoby znające języki słowiańskie, germańskie, ugrofiński, romański. Ja pozwalam sobie na krótką konwersację z nauczycielką (nie mówi po angielsku), a dziewczyny z Finlandii nie potrafią wymówić "cz". Ktoś powinien im poświęcić więcej czasu, a tak nauczycielka żyje w przekonaniu, że skoro my potrafimy, to już wszyscy na pewno też.

Dużo tu rowerów i rowerzystów. Konrad z Lipska twierdzi, że właśnie bardzo mało. Tatjana z Dusseldorfu jeździ na uczelnię codziennie 50km, zajmuje jej to pociągiem 20 minut.

Nie jestem wdzięczną Polką na obczyźnie, nie mówię nic o Polsce dobrego. Bardzo złego też nie, ale łatwo zauważyć, że nie pałam wielką miłością do naszej tradycji i obyczajowości.

Chaotyczne będą te wpisy, czasu nie tak wiele, obserwacje staram się łapać w locie.

Pierwsze chwile

Wydaje mi sie, ze kazdy, kto jedzie do obcego kraju, czuje sie troche jak dziecko/idiota?. Ma sie wowczas taryfe ulgowa, ludzie pokazuja, mowia wyaznie, lituja sie nad obcokrajowcem. Ten stan trwa tak dlugo, poki sie nie nauczy danego jezyka.

Czesi w pociagach sluchaja Jozina z Bazin.

Krnov jest przepieknym malym miasteczkiem, w ktorym udalo mi sie zgubic z tonami bagazu na plecach. Bola do teraz.

Czuje sie calkiem samotnie, nie mam nawet kabla, zeby podlaczyc moj osobisty laptop z internetem.

Zítra

Spakowana, tylko laptop jeszcze na biurku. Dusza w ciemnym kącie sufituje, bo na ramieniu nie wytrzymała. Jutro w świat. Ciekawe, to wszystko bardzo ciekawe...

A gdyby EILC nie było?

Jeszcze dodam dwa słowa o owym momencie oczekiwania, z którego wyrwała mnie informacja, że jednak uda się wyjechać. Czeski to nisza, niewiele podręczników, dobre pochowane na uniwersytetach, tym ważniejszy jest dobry wybór. Zaczęłam pracę z podręcznikiem Davida Shorta
"Język czeski dla początkujących"
. Zebrał dobre opinie, więc kupiłam, choć w księgarni był dokładnie zafoliowany. Kilkanaście lekcji na prawie 500 stronach, ćwiczenia, dwie płyty, słowniczek, suplement gramatyczny. Miło się z niego uczy.

Wiadomo, że samo czytanie i uczenie się słówek to niewielka część nauki, tu kontakt i umiejętność reakcji są najważniejsze. A żeby się osłuchać z językiem (gdy się nie ma Czecha pod ręką), dobrze posłużyć się zasobami internetowymi. Z pomocą przychodzi rozhlas.cz, czyli rozgłośnia radiowa. Można sobie go posłuchać tu. Kilka stacji do wyboru, ja najcześciej słucham tego.

Nie wiem, jaki byłby efekt, gdybym do września radziła sobie w ten sposób.

Just like a dream

Dostałam swoje potwierdzenie! :)
Teraz utonę w tysiącu papierków, które trzeba załatwić z Biurem - nie ogarniam...

Mam naprawdę dobry czeski tydzień. W drugiej turze najprawdopodobniej dostanę się na filologię czeską na kochanym UniWroc :-)

Jak się okazuje, wcale nie tak łatwo dostać się do Czech. Wydaje się, że z Dolnego Śląska nie powinno być problemów - a jednak... To, co proponował mi internetowy rozkład jazdy, jest najgorszą chyba opcją na tę podróż. Po długich poszukiwaniach (ponaddwugodzinnych) udało mi się zmontować trasę kombinowaną.
Najszybciej przedostać się z Wrocławia do miejsca docelowego jest przez Głuchołazy. Kilka razy dziennie kursuje przez nie pociąg czeskich linii, startujący i kończący bieg w Czechach (z jednej strony Jesenik, z drugiej Ostrava). Wszystko powinno mi zająć jakieś 3,5h, dwie przesiadki - w Nysie i Głuchołazach. Okazało się też, że nie ma najmniejszego sensu kupowanie biletu przed podróżą - mam kupić u konduktora po czeskim przeliczniku. Nie wiem dokładnie, na jakiej zasadzie to działa, ale za przekroczenie granicy trzeba zapłacić, w Polsce wielokrotność kwoty czeskiej.
Przy okazji ciekawostka: w Czechach płaci się tyle samo za podróż pociągiem osobowym, co jakimkolwiek innym. Pospieszne nie kosztują więcej ani żadne ich warianty.
Jedno wiem na pewno - będzie wesoło :)

Wszystko nabiera rozpędu

Słuchając relacji Oli z Podebrad, coś mnie w środku kłuło - zwyczajna zazdrość mnie brała na jej możliwość kontaktu z żywym językiem, którego nie da mi żaden podręcznik i radyjko internetowe.
Zmęczona oczekiwaniem na decyzję w Pradze (wciąż ten substitute), wysłałam pytanie do głównej koordynatorki kursów o wolne miejsca, gdziekolwiek i kiedykolwiek. Dziś dostałam odpowiedź: wolne miejsca są jeszcze w Krnovie k. Opavy. Tuż przy polskiej granicy, z dojazdem przekraczającym wszelkie normy (10h z Wrocławia!), malutkie miasteczko o skomplikowanej, jak wszystkie na Śląsku, historii.
Wysłałam odpowiedź, że chętnie wezmę udział. Do piątku powinno mi się udać załatwić wszystko z biurem na uczelni i mogę jechać :)
W życiu bym nie pomyślała, że tak mało wystarczy do pełni szczęścia.

Stop

Kurs EILC na razie zamrożony, nie mają wolnych miejsc dla mnie. Zazdroszczę Oli, która się załapała na termin lipcowy. Ja na razie stanęłam wobec wolnego sierpnia i patrzę na jego kalendarzowe wyobrażenie. 31 wolnych dni. Tylu nie przewidywałam w żadnej wakacyjnej opcji. 31... Muszę intensywnie pomyśleć.
W dalszym ciągu mam nadzieję, że zostanę przyjęta.

Oczekiwania&obawy

Zastanawiam się nad nimi głębiej, zapytana "bez przygotowania" nie umiałam wymienić nic konkretnego.
No i tak: po polonistyce ostrawskiej nie oczekuję fajerwerków. Interesuje mnie język migowy i ewentualnie zagadnienia dotyczące nauki języka polskiego jako obcego.
Liczę na rozwinięcie sieci kontaktów, imprezy (przyziemnie, wiem), zwiedzenie Czech i odczucie, jak się żyje w innym kraju.

Co do obaw, w zasadzie nie mam żadnych. W dobie Internetu i telefonii komórkowej chyba nawet na południowej półkuli czułabym się blisko domu. No i może jeszcze kwestia, jak bardzo moje bałaganiarstwo wpłynie na relacje z Olą, z którą będę stacjonować w pokoju... ;)

Formalności

Pierwsze podania składałyśmy z Olą w lutym. Od tamtej pory utonęłyśmy w biurokracji: podanie o zakwalifikowanie do programu (wraz z opinią tutora i wyciągiem ze średniej ocen), podanie o kurs EILC, podanie o przyjęcie na studia, miejsce w akademiku, learning agreement (wykaz kursów, które będziemy realizować tam, w Ostrawie).

Poza tym, sporo formalności czeka nas po nieuczelnianej stronie wyjazdu: ubezpieczenie (wybrałam kartę Euro26), załatwienie międzynarodowej karty ubezpieczenia zdrowotnego (świstek z NFZ-u innymi słowy), opracowanie przepływu pieniędzy, które będziemy (mam nadzieję, mam nadzieję) dostawać w euro, podczas gdy w Czechach wciąż jeszcze płaci się koronami, plus być może dodatkowe stypendium prezydenta mojego rodzinnego miasta.

Przydałoby się też dostać na drugi stopień studiów. Jako ofiara systemu 3+2, mogę jechać na stypendium tylko warunkowo, o ile przedstawię w późniejszym terminie zaświadczenie o byciu studentką. Semestr zaczyna się 21 września. Tydzień adaptacyjny 15. Wyniki rekrutacji na Uniwersytecie Wrocławskim: 24 września... Mam nadzieję, że to zazębienie nie będzie przyczyną żadnych problemów formalnych, zwłaszcza jeśli chodzi o grant.

EILC

Dostałam dziś wiadomość od Ważnych Pań, że zostałam przyjęta jako "substitute" na jeden z proponowanych letnich intensywnych kursów języka. Wysłałam podanie jeszcze w kwietniu i na inny termin, tymczasem na ten "wymarzony" mnie nie przyjęto, a zaproponowano obecny.
"Istnieje duża szansa", że zostanę przyjęta jako uczestniczka - czekam z niecierpliwością. Jeśli się uda, od 3 do 28 sierpnia będę w Pradze. :)

Z oferty EILC można skorzystać, gdy się jedzie do kraju, którego język nie jest popularny w Europie. Podania na te kursy składa się za pośrednictwem uniwersyteckiego Biura Współpracy Międzynarodowej. Liczę na dofinansowanie w wysokości jednomiesięcznego grantu na ten pobyt, bo inaczej będzie krucho...

Dlaczego Czechy?

Powodów, na dobrą sprawę, jest kilka.
Zawsze interesował mnie ten kraj na zasadzie: tak blisko, a tak niewiele o nim wiadomo. Oczywiście w dalszym ciągu nic o nim nie wiem. Poza tym może, że widziałam kilka (-naście?) czeskich filmów i uważam, że to przykład świetnego kina europejskiego dzisiaj. Jeśli tylko Czesi są w połowie tacy, jak w filmach Zelenki, to szykuje się przygoda życia.
Z drugiej strony, nie muszą być nawet tacy, jak u Zelenki. Wystarczy mi to, co już wiem: kraj, w którym ludzie nie boją się przyznawać do ateizmu. Tam przeszłość nasączona wojnami religijnymi odcisnęła swoje piętno, a ja chcę to przeżyć.
Pochodzę z Dolnego Śląska, chciałabym po studiach zamieszkać niedaleko mojej rodziny, a jednocześnie niekoniecznie w Polsce, do której nie żywię głębokich uczuć (temat na osobną rozprawę). Chcę odetchnąć od naszej rzeczywistości, a jeśliby się udało znaleźć tam swoje miejsce na ziemi... Tym lepiej, bo odpowiednio blisko korzeni.
Wreszcie: aspekt ekonomiczny. Czechy nie zabijają cenowo tak jak Skandynawia (ona jest następna na mojej liście wyjazdowej). Każdy, kto tutaj, w Polsce, żywi się wegetariańsko, wysławia Czechy pod niebiosa za tamtejsze tanie produkty. Bardzo liczę na to, że dane mi będzie spróbować tempehu i tofu w różnych rodzajach i jednocześnie nie limitować przez te zachcianki budżetu na inne produkty.

Na chęć studiowania w Czechach wpłynęło moje zainteresowanie językiem migowym, wokół którego tam wiele się dzieje. Chcę zobaczyć na własne oczy, jak Czesi poradzili sobie z kwestiami u nas zapalnymi. O tym będę pewnie jeszcze wspominać.
Interesują mnie poza tym języki słowiańskie i myślałam o studiowaniu bohemistyki jeszcze nim wymyśliłam sobie ten wyjazd. Mam nadzieję, że nie zgubię tego zainteresowania, nauczę się języka i będę kontynuować we wrocławskim Zakładzie Bohemistyki po powrocie.

Słyszałam też głosy o rzekomej urodzie młodych Czechów, ale to sprawdzę na miejscu...

Skąd ten blog?

We wrześniu tego roku wyjeżdżam na semestr studiów do Ostravy w ramach programu LLP-Erasmus.
Zostałam poproszona o wzięcie udziału w badaniach na temat osób wyjeżdżających na Erasmusa. Spotkałam się z przemiłą panią doktor psychologii (chciałam zgodnie z feministycznymi zapędami napisać: psycholożką, ale nie wiem, czy nie obraziłaby się na to, więc zostanę przy tradycyjnej formie), która zasugerowała poprowadzenie takiego miejsca, w którym będę na bieżąco umieszczać swoje refleksje okołowyjazdowe. Uznałam, że to może być świetna pamiątka dla mnie i jednocześnie jakieś tam źródło wiedzy dla przyszłych erasmusowców. "Jakieś tam", bo dziś nie umiem przewidzieć, jaki wykrystalizuje się profil tego bloga. Może bardziej informacyjny, może bardziej osobisty. Zobaczymy.

Archiwum